- Szczegóły
- Autor: Super User
Wyburzanie bloku w Rostoku, w tym miejscu powstał miejski park
Jeden blok wymaga kilkunastu dni pracy. Najpierw patroszy się jego wnętrza - usuwa drzwi i okna, wyrywa futryny, zrywapodłogi. Potem do akcji wchodzi koparka z wielkimi stalowymi nożycami na kilkunastometrowym wysięgniku. Nożyce dosłownie obcinają betonową płytę, blok znika kawałek po kawałku. W ciągu kilku dni zostaje po nim kupa gruzu, który potem trafia na przemiał.
Stoimy pod takim rumowiskiem w przy Straße der Frieden w tzw. nowym mieście. Koparka z nożycami zmaga się właśnie z drutem zbrojeniowym na ósmym piętrze dwunastopiętrowca. Na ziemię co chwila spadają betonowe płyty. - Jeszcze 20 lat temu ludzie zabijali się o takie mieszkania. Zresztą wtedy doskonale się tu żyło. Bloki były porządne i zadbane. Dziś stoją puste - opowiada architekt Thomas Gröbe. Niegdyś sam dorastał w hoyerswerdzkiej wielkiej płycie, dziś nadzoruje jej wyburzanie.
- Od tego nie ma u nas odwrotu. Po zjednoczeniu Niemiec straciliśmy prawie połowę mieszkańców. Wyburzamy bloki, by zebrać Hoyerswerdę z powrotem do kupy. Inaczej zamieni się w miasto duchów - dodaje burmistrz Stefan Skora.
Położona na Łużycach Górnych Hoyerswerda pod wieloma względami przypomina polskie Tychy. Jeszcze ćwierć wieku temu, gdy NRD mocno trzymało się w posadach, była dumą wschodnioniemieckich urbanistów. Udało im się bowiem przemienić prowincjonalne miasteczko w tętniące życiem nowoczesne robotnicze miasto. W latach 50. na Łużycach zaczęto na masową skalę wydobywać węgiel brunatny - jedyny surowiec energetyczny ówczesnej NRD. W okolicach Hoyerswerdy powstawały kolejne odkrywki, a kilkanaście kilometrów od miasta wyrosła zasilana węglem brunatnym elektrownia Schwarze Pumpe. Miasto tak jak Tychy stało się sypialnią dla pracowników kopalni i elektrowni. - Pierwsze osiedla wznoszono jeszcze z głową. To były niskie luźno rozstawione budynki otoczone zielenią. Potem nasi urbaniści poszli na ilość. Budynki rosły w górę, stawiano je coraz gęściej. Wokół starej Hoyerswerdy powstała nowa zbudowana z betonu - mówi Manfred Schmidt, prawie 70-letni mieszkaniec miasta i szef jednego ze stowarzyszeń kulturalnych. W połowie lat 80., gdy Schwarze Pumpe produkowała z węgla brunatnego setki megawatów prądu, w Hoyerswerdzie mieszkało 70 tys. ludzi. Prasa w NRD pisała, że nigdzie w kraju nie rodzi się tyle dzieci, ile w tym łużyckim mieście. - Życie koncentrowało się wokół odjazdów autobusów, które wiozły do elektrowni kolejną zmianę. Niczego nie brakowało, były sklepy, kina, kluby. Patrzyliśmy na starą Hoyerswerdę i okoliczne łużyckie wioski z pogardą. Bo myśmy mieszkali w nowoczesnym mieście - wylicza Schmidt.
Sen o potędze skończył się wraz ze zjednoczeniem Niemiec. Przemysł oparty na węglu brunatnym od razu zaczął się sypać. Wydobycie przestało być opłacalne. Kolejne odkrywki zalewano i w ich miejscu robiono sztuczne jeziora. Stare bloki w Schwarze Pumpe wyburzono, a na ich miejscu Vatenfall zbudował nowoczesną i ekologiczną elektrownię. Tyle że zatrudnienie z tysięcy pracowników zmalało do kilkuset. Upadek miasta przyspieszyła też emigracja. Młodzi ludzie postanowili szukać lepszego życia w zachodnich Niemczech. - Pierwsze odeszły przedszkolanki, młode świetnie wykształcone dziewczyny. Potem inni wykształceni młodzi ludzie - wspomina Schmidt. - Ale czego oni mieli tu szukać. W mieście posypało się wszystko, bo wszystko, nawet handel i rozrywka, było państwowe - wylicza.
Na początku lat 90. wyludnienie i upadek przemysłu niespodziewanie dotknęły całe NRD. Ale w Hoyerswerdzie przybrały katastrofalne rozmiary. W ciągu 20 lat 70-tys. miasto skurczyło się do niespełna 40-tys. Według prognoz w przeciągu najbliższych 20 lat miasto straci kolejne 12 tys. mieszkańców. - Odczuliśmy to podwójnie boleśnie. Po pierwsze, do kasy wpływało mniej podatków, po drugie, w mieście zaczęło przybywać pustostanów, naliczyliśmy ich aż 6 tys. Niektóre dzielnice na obrzeżach powoli zaczęły zamieniać się wczarne dziury - opisuje architekt Gröbe. Wzrosła też przestępczość, a w mieście pojawili się neonaziści.
Burmistrz Skora wspomina, że gdy pod koniec lat 90. jego poprzednicy rzucili hasło wyburzania bloków, burmistrzowie z innych wschodnioniemieckich miast pukali się w czoło. - Wówczas bloki odnawiano. Miasta liczyły, że jeśli podniosą standard, ocieplą mieszkania, pomalują elewacje, to ludzie przestaną się wyprowadzać albo przynajmniej do bloków wprowadzą się nowi mieszkańcy. Jeśli nie Niemcy, to gastarbeiterzy ze Wschodu. Wydali miliony, a ich bloki dziś niszczeją - mówi. Z krajobrazu Hoyerswerdy pierwsze bloki zniknęły już w 1997 r. Kolejne zostaną wyburzone w ciągu najbliższych lat. To w sumie kilkaset bloków z kilkunastoma tysiącami mieszkań. W ślady łużyckiego miasta idą teraz inne z byłego NRD. Za wyburzenia płacą rząd RFN i władze landu. - Zrozumieli, że by przetrwać, czasem trzeba się skurczyć. My w Hoyerswerdzie uczyniliśmy z tego nasze motto - mówi Gröbe.
Gröbe twierdzi, że pracuje trochę jak ogrodnik. Hoyerswerda jest jak zaniedbany krzew, który teraz trzeba mocno poprzycinać, by znowu zaczął kwitnąć. Architekt pokazuje plan miasta - na czarno zaznaczono kwartały bloków, które już rozebrano albo wkrótce je to czeka. - Plan jest taki, by miasto znowu skonsolidować, by wyznaczyć mu nowy punkt ciężkości. Bo ludzie na poszczególnych osiedlach zaczęli żyć jak w gettach - opisuje architekt. Obrzeża, gdzie niegdyś, by budować bloki, wycinano lasy, Gröbe postanowił oddać naturze. Łąka czy las z samosiejek jest tańszy niż zakładanie parków, a też można w nim spędzać wolny czas.
W centrum nowej Hoyerswerdy na miejscu wyburzonych bloków powstało wielkie centrum handlowe, w ten sposób miasto ściąga klientów z całej okolicy. Młodych ludzi przyciągają też dobre szkoły - oczywiście również wybudowane w miejscu, gdzie niegdyś stała wielka płyta. Obok powstają też kilkupiętrowe kameralne kamienice.
Część bloków zmniejszono o kilka pięter - z sześciopiętrowców zrobiono trzypiętrowce. Do innych dorobiono spadziste dachy. - W ten sposób urozmaicamy architekturę. Hoyerswerda nie może kojarzyć się wyłącznie z prostopadłościanami - wyjaśnia architekt. Ocalone bloki zmodernizowano. Nie ma już obskurnych klatek, na parterze budynków są za to recepcje. Na dachach najwyższych bloków założono ogrody.
Odnowionymi blokami administrują spółdzielnie mieszkaniowe. W Hoyerswerdzie specjalnie podzielono socjalistyczną spółdzielnię na części, by wytworzyć na rynku nieruchomości konkurencję. Ocalono też najbardziej charakterystyczne bloki. Władze Hoyerswerdy wpisały je na listę zabytków. Odnowiono też kamieniczki w starej części miasta. - Chcemy, by granica między nowym i starym w Hoyerswerdzie nie była taka rażąca - mówi architekt.
Miejska administracja wzbrania się przed używaniem słowa "wyburzenia", pisze za to o rozbiórce. Urzędnicy chcą starym mieszkańcom miasta oszczędzić bólu.Gdy dziesięć lat temu ciężki sprzęt wjeżdżał na pierwsze osiedle, oburzenie ludzi nie miało granic. - Jeździłem po ludziach i tłumaczyłem, że inaczej się nie da. Oferowaliśmy pomoc w przeprowadzce, niski czynsz, obiecywaliśmy większe i lepsze mieszkania. Myślę, że większość udało się przekonać - mówi burmistrz Skora.
Ale samo wyburzanie blokowisk nie pomoże postawić Hoyerswerdy na nogi. W mieście bez pracy jest co czwarty mieszkaniec. To bardzo dużo, nawet jak na byłe NRD. - Chcemy rozruszać tu przemysł związany z energią ekologiczną - mówi burmistrz. Miasto już otaczają elektrownie wiatrowe, a w Schwarze Pumpe Vattenfal za unijne pieniądze zbudował testową instalację do ekologicznej produkcji energii z węgla. Władze liczą też, że firmy z branży medycznej przyciągnie miejska klinika. Inną szansą dlamiasta jest turystyka. Gdy odkrywki zamieniono w jeziora, Łużyce Górne stały się pojezierzem. - Miasto będzie mniejsze, ale bardziej prężne. Inwestorzy to docenią - mówi burmistrz Skora.
Źródło: Gazeta Wyborcza
autor / źródło:
http://wyborcza.biz/biznes/1,101716,7282040,W_Niemczech_z_mapy_znikaja_cale_blokowiska__Powstana___.html
- Szczegóły
- Autor: Stanisław Bartnik
Jeżeli w zarządzie Twojej spółdzielni zasiadają cały czas te same osoby i stan ten nie zmienia się od wielu lat bądź nawet od początku jej istnienia, wyjaśnieniem tego fenomenu mogą być tylko dwie przyczyny:
- Szczegóły
- Autor: Super User
W związku z uwłaszczeniem mieszkań spółdzielczych i zmniejszaniem się majątku kolektywnego pozostającego w dyspozycji prezesów spółdzielni mieszkaniowych, wszyscy zagorzali przeciwnicy uwłaszczenia powinni przekazywać swoje - posiadane na własność - domy w poczet majątku spółdzielni-molochów i odebrać przydziały spółdzielczego własnościowego prawa do zdanych domów, czy willi.
Rezygnacja z prawa własności na rzecz ograniczonego prawa rzeczowego (tytuł własnościowy) stanowi logiczną konsekwencję wysuwanych przez zwolenników prezesów argumentów dowodzących wyższości tytułu własnościowego nad prawem własności. Fani spółdzielczości PRL przekonują, że w spółdzielni-molochu jest dobrze. Remonty są tańsze, a utrzymanie mieszkań kosztuje mniej niż we wspólnotach, czy jednoblokowych spółdzielniach. Zatem rezygnacja z prawa własności domu i przystąpienie do spółdzielni poprzez przekazanie swojego domu na własność spółdzielni i dalsze użytkowanie go na prawie spółdzielczym własnościowym wydaje się optymalnym rozwiązaniem dla osób krytykujących uwłaszczenie.
Co zmieni się po przekazaniu domu do majątku spółdzielni i przejściu na własnościowy tytuł do lokalu? Oprócz pokrywania stałych kosztów: opłata za wodę, prąd, gaz, ogrzewanie, telefon, internet, użytkownik własnościowego domu będzie odtąd ponosił dodatkowe koszty:
- ustanowi się opłatę eksploatacyjną w wysokości 2,50 zł za m2 (ze względu wyższy od bloku standard domu) - czyli przy domu o powierzchni np. 180 m2 miesięcznie wyjdzie 450 zł, (rocznie 5400 zł);
- ustanowi się fundusz remontowy 1,00 zł/m2 - czyli miesięcznie 180 zł (rocznie 2160 zł);
- wprowadzi się miesięczną opłatę za serwis domofonu - 3,00/mies. zł;
- wprowadzi się miesięczną opłatę za prawo użytkowania anteny satelitarnej - 10 z;/mies.;
- wprowadzi się miesięczną opłatę za serwis systemu alarmowego w wysokości 10 zł;
- naliczy się opłatę za wywóz śmieci - 7 złotych od osoby (dla 5-cio osobowej rodziny 35 zł/mies.);
Razem miesięcznie do stałych kosztów (prąd, ogrzewanie, gaz, woda, telefon, internet) dojdzie 688 zł -(rocznie 8256 zł).
Co w zamian otrzyma użytkownik własnościowego domu:
- na remont poczeka 10-15 lat bo spółdzielnia ma inne ważne wydatki (np. jubileusz spółdzielni, płace i premie prezesom, w pierwszej kolejności remonty budynków, w których zamieszkują pracownicy i osoby powiązane ze spółdzielnią;
- jeśli już lokator domu wywalczy prace remontowe, np. docieplenie budynku, to po zaciętym boju o wgląd w faktury odkryje, że spółdzielnia dociepliła mu ściany po 200 zł za m2, gdy docieplanie kompleksowe na wolnym rynku kosztowało w tym czasie mniej niż 100 zł za m2;
- w sprawach remontów spółdzielnia odrzuci propozycję spółdzielcy co do wyboru firmy remontowej z wolnego rynku - bo prezesi nie mają interesu brać tańszej firmy, najlepiej jak roboty w spółdzielni wykonują firmy pracowników, ich rodzin, czy członków rady nadzorczej, wtedy jest pewność, że zagłosują nad absolutorium dla prezesów;
Lokator domu, posiadający własnościowe prawo użytkowania, mimo swojego oburzenia wykryciem zawyżonych cen, nie ma podstaw by poskarżyć się prokuraturze na niegospodarność, bo nie jest pokrzywdzonym, gdyż nie dysponuje prawem własności, zatem nie jest stroną.
W międzyczasie prezesi spółdzielni wpadną na dobry pomysł na biznes. Akcje jednej z firm ostatnio zwyżkowały na giełdzie. Jest okazja żeby trochę zarobić. Prezesi zaciągną 1,5 mln kredytu pod zastaw własnościowego domu lokatora. Nie muszą go pytać o zgodę, bo są faktycznymi właścicielami domu. Wezmą kredyt. Ustanowi się hipotekę. Prezesi kupią wymarzone akcje. Koszty spłaty kredytu wkalkulują w opłatę
eksploatacyjną podnosząc ją z 2,50 do 3 zł za m2. Ale jak to w gospodarce wolnorynkowej bywa, niespodziewanie dojdzie do krachu na giełdzie. Cena akcji spadnie o 30%. Papiery wartościowe kupione za 1,5 mln będą warte 1,05 mln zł. Ale nie ma paniki. Lokatorzy spółdzielni (w tym lokator domu) nie mają dostępu do dokumentacji księgowej, więc sytuacja nie jest groźna. W celu pokrycia strat od stycznia wprowadzi się kolejne podwyżki w spółdzielni. Żeby nie wzbudzać podejrzeń wysokość podwyżek skonsultuje się z kolegami prezesami z innych spółdzielni.
Przedstawiony scenariusz ilustruje absurdy spółdzielczości PRL. Czy jest fikcyjny? Tak, bo nikt o zdrowych zmysłach nie zrezygnuje z prawa własności dla własnościowego tytułu do lokalu. W zakresie gospodarki spółdzielni scenariusz niestety ma odniesienie od relacjonowanych przez media rzeczywistych sytuacji jakie miały miejsce na przestrzeni ostatnich lat w wielu polskich spółdzielniach mieszkaniowych.
Tekst dedykuję szczególnie prokuratorom umarzającym spółdzielcze sprawy oraz sędziom krytycznie oceniającym upominanie się przez spółdzielców o swoje prawa.
A teraz realna sytuacja z polskiej spółdzielczości. Nazwę miasta, spółdzielni i nazwiska osób zmieniłem.
Sprawiedliwość sprawiedliwością, ale sąd musi być po stronie spółdzielni
Stalinogród marzec 1983 roku. Przedsiębiorcze małżeństwo Joanna i Jan Pańszczyźniani postanawiają otworzyć prywatny sklep. Nie przeraża ich marazm i niewydolność systemu w beznadziejnym okresie po stanie wojennym. Zwracają się do Spółdzielni Mieszkaniowej „Lenin” z korzystną dla obu stron propozycją wybudowania za ich własne pieniądze łącznika - pawilonu handlowego przy ulicy Dzierżyńskiego, na terenie
będącym w wieczystym użytkowaniu spółdzielni. Spółdzielnia wyraża zgodę, jak ustalił później sąd pod warunkiem zawarcia ze spółdzielnią „umowy bliżej niesprecyzowanej”. Jak na warunki kryzysu budowa trwa bardzo krótko i w sierpniu 1983 Urząd Miejski wydał zgodę na użytkowanie obiektu. Czytając uważnie akta napotykamy datę 1 października 1992. SM „Lenin” obciążył Pańszczyźnianych opłatami eksploatacyjnymi za użytkowanie pawilonu „bez tytułu prawnego” od tej właśnie daty. Spółdzielnia tłumaczyła później w sądzie, że w okolicznościach odmowy zbycia gruntu (Pańszczyźniani się o to zwracali w sierpniu 1995) właścicielem „łącznika” jest spółdzielnia, „a powodowie powinni otrzymać przydział na zasadzie spółdzielczego prawa do lokalu”. Należy nadmienić, że z argumentacji sądu wynika, iż bezsporne jest ,,że wartość obiektu nazywanego przez spółdzielnię „łącznikiem” znacznie przewyższa wartość działki. We wrześniu 1995 wyznaczono termin protokolarnego przekazania łącznika na stan majątkowy spółdzielni. Z pisma z marca 1998 wynika, że Pańszczyźniani powinni przekazać ową nieruchomość „na majątek Spółdzielni Mieszkaniowej "Lenin" w celuuzyskania spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu”. W międzyczasie Stalinogrodzki sąd uznał, że w 1995 roku doszło między stronami do nawiązania umowy dzierżawy na czas nieoznaczony gruntu zajmowanego przez łącznik ze stawką czynszu 240 zł miesięcznie. Spółdzielnia wypowiedziała jednak
tę umową ze skutkiem na dzień 15 lutego 2008. W styczniu 2009 Joanna Pańszczyźniana zwróciła się do sądu o zobowiązanie pozwanej Spółdzielni Mieszkaniowej „Lenin" w Stalinogrodzie do przyznania spółdzielczego własnościowego prawa do lokalu użytkowego wybudowanego i zajmowanego od 1984 r. przy ul. Dzierżyńskiego 66 oraz o zobowiązanie pozwanej Spółdzielni Mieszkaniowej ,,Lenin” w Stalinogrodzie o przyjęcie jej na członka spółdzielni, Ten proces Joanna Pańszczyźniana przegrała w czerwcu 2009. Sąd stwierdził: „Zgodnie z zasadą samorządności spółdzielni tylko jej organy powinny oceniać, czy osoba zgłaszająca się
odpowiada wymaganiom stawianym członkom danej spółdzielni” I to pierwszy punkt sporny. Wygląda na to, że teoretycznie w innej spółdzielni w identycznych okolicznościach Joanna Pańszczyźniana status członka otrzymałaby. I dalej sąd: ”Roszczenie o przyjęcie w poczet członków i przydział lokalu nie wynika też z żadnej umowy między stronami. Jak wynika bowiem z poczynionych ustaleń strony łączyła jedynie umowa dzierżawy gruntu zabudowanego przedmiotowym łącznikiem, która została wypowiedziana ze skutkiem na 15-02-2008 r., a aktualnie nie łączy ich już żaden stosunek umowny” Jasno widzimy, że doszło tu do faktycznego szantażu, którego nie dostrzegł sąd. Jeżeli Pańszczyźniani nie przekażą spółdzielni łącznika, nie będą mieli niczego.
Nasuwają się pytania następujące:
Jak będzie wyglądać egzekucja wyroku, czy łącznik zostanie rozebrany, czy spółdzielnia uwłaszczy się na majątku Pańszczyźnianych bez odszkodowania, czy otrzymają oni zwrot od spółdzielni kosztów poniesionych na budowę pawilonu, czy wartość pawilonu będzie rewaloryzowana do cen obecnych, kto dokona wyceny łącznika, kto zostanie obciążony kosztami wyceny, ile jest podobnych spraw na terenie kraju, jaka jest łączna wartość majątku, który przejmą spółdzielnie w całym kraju?
autor / źródło:
Opracował: Stanisław Bartnik
- Szczegóły
- Autor: Super User
ideologów PRL z lat 60-tych.
W przyjętym porządku demokratycznym, jeżeli nabywamy jakąś rzecz i jeśli za nią płacimy, to automatycznie stajemy się jej właścicielami,np. samochód, dom. Jednak w przypadku mieszkania w spółdzielni mieszkaniowej nie obowiązuje ta zasada. Kupując mieszkanie własnościowe stajemy się jedynie użytkownikami tego mieszkania i dysponentami ograniczonego prawa rzeczowego - faktycznym właścicielem mieszkania pozostaje spółdzielnia mimo, że zapłaciliśmy pełną wartość lokalu.Tytuł własnościowy to dziwoląg prawny, zresztą nie tylko prawny, nawet nazewnictwo jest wyjątkowo nielogiczne. Lokal własnościowy, ale spółdzielni, mieszkanie niby własnościowe, ale nie własność. Mamy tu do czynienia z wciąż funkcjonującym komunistycznym absurdem - nie jesteśmy właścicielami tego, za co zapłaciliśmy! Przy tytule własnościowym spółdzielnia rezerwuje prawo do własności gruntu. W dziale II księgi wieczystej spółdzielnia figuruje jako właściciel "naszego" mieszkania, my w dziale III figurujemy jako posiadający ograniczone prawo rzeczowe, czyli spółdzielcze własnościowe prawo do lokalu mieszkalnego w spółdzielni mieszkaniowej.
Sytuacja przypomina nieco "pańszczyźnianych" spółdzielców. Chłop pańszczyźniany został uwłaszczony w XIX wieku. Myślę, że nadszedł już czas na to, aby w XXI wieku został uwłaszczony "pańszczyźniany spółdzielca", żeby wreszcie zniknęły te dziwolągi prawne rodem z PRL-u, by użytkownik mieszkania był właścicielem, a nie jakimś - nie wiadomo, jak to nazwać - posiadaczem prawa do lokalu. Chyba najwyższy czas na
uwłaszczenie do końca pańszczyźnianych spółdzielców, a także na reformę spółdzielczych molochów w kompetentnie, uczciwie, sprawnie i przyjaźnie zarządzane spółdzielnie lub wspólnoty mieszkaniowe, jak to ma miejsce w cywilizowanym świecie. Nie dokona się to jednak samo. Zmiany wymaga ustawa Prawo spółdzielcze, jak również ustawa o spółdzielniach mieszkaniowych. Zmiany te zależą w głównej mierze od woli polityków oraz od zaangażowania ze strony nas, obywateli.
Przywrócenie zasad prawdziwej spółdzielczości przyniesie lokalnym społecznościom, ale i również Polsce, wiele wymiernych korzyści. Zastąpienie spółdzielni-molochów dobrze zarządzanymi jednoblokowymi spółdzielniami lub wspólnotami pozwoli znacznie zredukować koszty zarządzania i utrzymania mieszkań. Opłaty za mieszkania mogą obniżyć się nawet o 50%. Co za tym idzie nastąpi poprawa warunków życia milionów niezamożnych spółdzielców. Mniejsze koszty utrzymania to także redukcja różnorodnych patologii i nakładów państwa i samorządu na ich zwalczanie. Małe spółdzielnie i wspólnoty to realna samorządność, a więc urzeczywistnienie wartości państwa demokratycznego.
Mimo, że komunizm upadł, to wciąż są w Polsce siły, które odmawiają milionom spółdzielców prawa do samostanowienia oraz negują prawo obywateli do posiadania własności. Siły te za pieniądze spółdzielców wielokrotnie skarżyły reformatorskie zapisy w nowelizacjach ustawy do Trybunału Konstytucyjnego oraz podejmują liczne akcje dezinformacyjne. W tysiącach spółdzielni w Polsce trwa regularna wojna obywateli o godne życie iprawo własności. Lobby prezesów zaciekle atakuje
spółdzielców i na różne sposoby torpeduje uwłaszczenie. Np. modnym chwytem jest nieprzydzielanie piwnic przy wyodrębnianiu własności mieszkań, czy umieszczanie w aktach notarialnych zapisów o wyłączności na zarządzanie wyodrębnionymi mieszkaniami.
Każdy z nas, kto uznaje praworządność i prawo własności za wartość i podziela pogląd, że wszyscy obywatele są równi wobec prawa, powinien wspierać działania służące demokratycznym przemianom w spółdzielczości.
autor / źródło:
Stanisław Bartnik
- Szczegóły
- Autor: Super User
Na wstępie warto wyjaśnić, że spółdzielczość wykształcona w PRL, poza nazwą nie ma nic wspólnego z ideą prawdziwego ruchu spółdzielczego z XIX wieku i okresu międzywojennego. Przedwojenni pionierzy spółdzielczości szukali czytelnej alternatywy dla liberalnego kapitalizmu i komunizmu. Celem zrzeszania się w spółdzielnie nie była eksploatacja ani wyzysk członków ani też pozbawianie ich prawa własności mienia. W zamyśle twórców ruchu spółdzielczego fundamenty prawdziwej spółdzielczości to dobrowolne i otwarte członkostwo i demokratyczne kierowanie spółdzielnią.
To co powstało w PRL jest wynaturzeniem i karykaturą idei spółdzielczości. Budowniczy komunizmu w Polsce oprócz nacjonalizacji przemysłu, prób kolektywizacji wsi i walki z religią, realizowali systemowe wywłaszczenie obywateli i konsekwentnie wykorzeniali prawo własności (rok 1961 - ustawowe wywłaszczenie obywateli).
Społeczeństwo zniewolono systemem totalitarnym, w którym prawa jednostki i życie ludzkie nie przedstawiało żadnej wartości. Walczono z prawem własności zastępując je lokatorskim i własnościowym tytułem do lokalu. Społeczności spółdzielni-molochów zamknięto w kolektywnych zunifikowanych grupach zamieszkujących bloki z wielkiej płyty i wpajano hasło: wszystko wspólne - czyli tak naprawdę niczyje.
Ciekawostką jest, że PRL-owskie spółdzielnie-molochy należą do najtrwalszych tworów systemu komunistycznego i pod tym względem stanowią wyjątek, ponieważ skutecznie zaaklimatyzowały się w gospodarce wolnorynkowej po 1989 roku, gdy wszystko inne z doby PRL poszło w zapomnienie. Spółdzielnie-molochy pozostały, choć nie ma już PZPR, choć zburzono pomniki Lenina, a sam komunizm uznano za zbrodniczy na równi z faszyzmem.
Grupa członków spółdzielni Słoneczny Stok skierowała do Sądu Okręgowego w Białymstoku serię pozwów o uchylenie uchwał walnego zgromadzenia z roku 2008. Przypomnijmy: w 2008 roku w Wyższej Szkole Finansów i Zarządzania w Białymstoku (sala na 415 miejsc) prezesi SM Słoneczny Stok zorganizowali walne zebranie członków. Na ulicę Ciepłą dotarło ponad tysiąc osób. Część z nich nie zdołała nawet dostać się na salę. Szczęśliwcy, którzy weszli na obrady, tłoczyli się we wszystkich dostępnych miejscach. W takich warunkach nie sposób było obradować ani liczyć głosów, nie wspominając już o obradach trwających do późna w nocy. Jednak mimo dowodów z nagrań wideo i audio, zeznań świadków, złożonych Sądowi dokumentów potwierdzających, że na terenie spółdzielni Słoneczny Stok są sale oferujące niemal 3-krotnie więcej miejsc, sędzia prowadząca sprawę nie uznała racji mieszkańców i odrzuciła powództwa (aktualnie czekamy na uzasadnienie wyroku). W Sądzie Okręgowym toczą się jeszcze pozostałe procesy o powtórzenie wyborów, ale wydaje się z uwagi rangę tej sprawy, że należy spodziewać się jednej linii orzecznictwa.
Już nie pierwszy raz w białostockim sądzie mamy do czynienia z zaskakującym orzeczeniem. Dobrym przykładem są tu sprawy o uchylenie uchwał niezaliczających piwnic jako mieszczeń przynależnych przy wyodrębnieniu własności lokali. Podobnie, wbrew ustawie inna sędzia Sądu Okręgowego odrzuciła pozew członków spółdzielni. Dopiero nasze apelacje i skierowanie sprawy do Sądu Najwyższego, pozwoliło usankcjonować rzecz oczywistą, że zapisane w ustawie prawo do piwnic przysługuje również spółdzielcom z Białegostoku. Zatem wiemy już, że wyroki mogą być odmienne od orzecznictwa krajowego nawet w sytuacji, gdy ustawa jasno precyzuje problem.
Staję w obronie prawa do demokratycznych wyborów i praw przysługujących jednostce, nawet jeśli jednostka jest spółdzielcą i wydawać by się mogło, że tej kategorii obywateli nie przysługuje równe prawo udziału w kierowaniu spółdzielnią.
Sędzia orzekająca jest bardzo sympatyczna i miła i zapewne trafnie wyrokowała w wielu sprawach. Jednak wydaje mi się, że w tej podjęła błędną decyzję. Mam nadzieję, że nie będzie mieć mi za złe, że kwestionuję orzeczenie.
Za słusznością mojej tezy przemawiają następujące argumenty:
- złamano drugą zasadę spółdzielczości mówiącą o demokratycznym kierowaniu spółdzielnią przez członków. Zasada ta brzmi następująco: Spółdzielnie są organizacjami demokratycznymi kierowanymi przez ich członków, którzy aktywnie uczestniczą w ustanawianiu polityki spółdzielni i w podejmowaniu decyzji. Mężczyźni i
kobiety wybrani jako reprezentacji są członkami spółdzielni. W podstawowych spółdzielniach członkowie maja równe prawa (jeden człowiek - jeden głos), a spółdzielnie o wielu poziomach sa również zorganizowane w demokratyczny sposób.
Zatem podczas walnego zebrania w 2008 roku złamano tę elementarną zasadę, gdyż wszyscy mają równy głos. Głosy zwykłych członków mają identyczną wartość jak głosy prezesów i pracowników. Dlatego wytworzenie sztucznych ograniczeń (sala zbyt mała, daleko od spółdzielni, obrady w nocy) z zamiarem ograniczenia frekwencji i uniemożliwienia udziału w zebraniu stanowi bezsporne złamanie drugiej zasady spółdzielczości.
- nie pozostawia też wątpliwości zgromadzony materiał dowodowy świadczący o warunkach obradowania i np. braku realnej możliwości liczenia głosów;
- nie można też uznać za wiarygodne zeznań pracowników spółdzielni, którzy przecież z oczywistych powodów nie mogli powiedzieć czegokolwiek budzącego wątpliwości.
Oceniając całokształt sytuacji należy podkreślić, że dążenie do demokratycznych wyborów jest uzasadnione społecznie, a praworządność w żaden sposób nie może zaszkodzić jakiejkolwiek spółdzielni. Nie ulega wątpliwości, że spółdzielnia to ogół członków, a nie reprezentacja jakiejś niszowej grupy dążącej do jej kontrolowania.
Orzeczenie nie uznające praw spółdzielców do wolnych i nieograniczonych wyborów niesie bardzo niekorzystne skutki na przyszłość. Bo oto zarządy spółdzielni dostały czytelny sygnał, że dozwolone i usankcjonowane jest organizowanie zebrań w sposób blokujący członkom udział w kierowaniu spółdzielnią. A obywatele nie znajdą w wymiarze sprawiedliwości oparcia w obronie swoich praw.
Dlatego ze względu na ważny interes społeczny zostanie wniesiona apelacja w niniejszej sprawie (całkiem prawdopodobne z finałem w Sądzie Najwyższym). Liczymy na odmienne rozstrzygnięcie (jak w przypadku apelacji o piwnice). Uważamy, że warto podjąć próbę zmiany orzeczenia ze względu na szereg korzyści jakie gwarantują wolne, demokratyczne wybory w spółdzielniach-molochach.
Wprowadzając trwale system demokratyczny zyskujemy:
- zdecydowane polepszenie jakości zarządzania, gdyż każdy zarząd będzie rozliczany ze swojej działalności i ludzie niekompetentni, nieudolnie administrujący zostaną zastąpieni profesjonalistami;
- spadną koszty zarządzania do poziomu wspólnot mieszkaniowych;
- spadną koszty remontów do obowiązujących stawek rynkowych (np. nie będzie już ceny docieplania bloku rzędu 200, czy 160 zł za m2, a cena 80-90 zł/m2);
- dojdzie do optymalizacji kosztów zakupu energii cieplnej;
- spadną koszty rozliczania energii cieplnej;
- nie będzie problemów z uwłaszczeniem (np. torpedowanie wykupu ziemi, dokonywanie niezgodnych z ustawą wpisów w aktach notarialnych, nieprzydzielanie piwnic);
- spółdzielnia (spółdzielcy) skorzysta z państwowych programów pomocowych w zakresie termomodernizacji budynków i modernizacji instalacji grzewczych;
- zmniejszy się skala ubóstwa;
- zmniejszą się nakłady na pomoc społeczną i dodatki mieszkaniowe;
- poprawią się warunki życia niezamożnych grup zamieszkujących spółdzielnie-molochy;
- spowolni się odpływ ze spółdzielni-molocha ludności o wyższych dochodach;
- spowolni się proces rozwarstwienia społecznego i koncentracji w spółdzielni ludności niezamożnej;
- spółdzielnie staną się konkurencyjne i atrakcyjniejsze dla potencjalnych nabywców mieszkań nowych i z rynku wtórnego;
- racjonalne zarządzanie spółdzielnią wywoła konkurencję wśród innych spółdzielni i zapoczątkuje przemiany w pozostałych molochach (dowód: sytuacja z ceną wywozu śmieci);
- zmiana zarządu i rady nadzorczej umożliwi kontrolę działalności poprzednich władz i ewentualne pociągnięcie do odpowiedzialności za nadużycia).
Zobacz: wyrok Sądu Okręgowego odmawiający piwnic spółdzielcom
Zobacz: uchwała Sądu Najwyższego przyznająca prawo do piwnic
autor / źródło:
Stanisław Bartnik