
- Szczegóły
- Autor: Stanisław Bartnik
Witajcie w Rynsztoku!
U nas w Rynsztoku życie wygląda inaczej. Tutaj łotr jest szanowanym obywatelem. Złodziej zarządza publicznymi pieniędzmi. Pracę społeczną wykonuje się odpłatnie. Uczciwość to obciach i frajerstwo. Cwaniactwo otwiera drogę na salony. Kłamstwo jest narzędziem w komunikacji ze społeczeństwem a pseudodziennikarstwo ważnym instrumentem propagandowym. Korupcja to fundament życia gospodarczego a łapówka to podstawa załatwiania spraw i pozyskiwania zamówień.
Rynsztok ma też rynsztokowy sąd. Rządzi w nim nomenklatura. Wyroki to prawo silniejszego. Układy, znajomości i przynależność do sitwy ma rozstrzygające znaczenie. Zwykły obywatel to nic niewarty, pogardzany śmieć.
Dola ubogich
Maria jest w sędziwym wieku. Ma stwierdzony przez biegłego stopień upośledzenia intelektualnego. Ograniczenie sprawności nie jest jednak na tyle duże by ustanowiono kuratora. Jak to mówi prokuratura: „Maria wie kto jest prezydentem Rynsztoka, więc nic jej nie brakuje”. Maria żyje z renty chorobowej (ok. 600 zł), zbiera puszki, ma wsparcie żywnościowe z Caritas. Opiekuje się upośledzonym umysłowo synem.
Na celowniku sitwy
W spadku Marii przypadła ziemia po rodzicach i zmarłym bracie w podrynsztokowej, bardzo atrakcyjnej miejscowości Snoby, niedaleko siedziby sądu. Mieszka tam rynsztokowa śmietanka – najbardziej wpływowi i szanowani obywatele miasta. Maria wyraźnie nie pasuje do okolicznego towarzystwa. Choć ma grunt w tak pożądanym miejscu jest wyobcowana, żyje ubogo, nie utrzymuje kontaktów z wysoko postawionymi sąsiadami.
Miliony za 6 tysięcy zł
Gruntu jest łącznie 5,6 ha. W latach dziewięćdziesiątych 45% udziałów w nieruchomości (po 15% każdy) nabyło od brata Marii na współwłasność, trzech niezwykle zacnych, wpływowych i poważanych obywateli. Roman Wiadro – znany rynsztokowy adwokat, tajny współpracownik służby bezpieczeństwa. Stefan Cholewa – były pierwszy sekretarz komitetu wojewódzkiego PZPR w Rynsztoku oraz Tadeusz Miska – dyrektor rolniczej spółdzielni produkcyjnej Burak.
Reklama: Naprawa telewizorów >>
Trzech czcigodnych wspólników dobiło targu z bratem Marii, alkoholikiem. Za 6 tysięcy złotych wpisane w akcie notarialnym kupiło 2,5 hektara ziemi. W umowie przedwstępnej zobowiązali się do pokrycia kosztów zniesienia współwłasności.... ale kto by o tym później pamiętał. Maria podejrzewa, że zapłacili bratu tylko zaliczkę – 1500 złotych. Całych 6 tysięcy złotych prawdopodobnie nawet nie zobaczył. Ostateczna finalizacja – podpisanie umowy notarialnej – dokonała się za wódkę, a więc tanio.
Pany wyroków rynsztokowego sądu
Nabywcy ziemi, funkcjonariusze nomenklatury komunistycznej, świetnie poruszają się w sądzie. W czasach PZPR przyjmowali do roboty w organizacji partyjnej Zygfrydę Krótką, obecnie zasłużoną sędzię sądu apelacyjnego. Znają też dobrze biegłych od szacowania nieruchomości. Adwokat Romek, gruba ryba rady adwokackiej, jest na ty z najważniejszymi ludźmi z nomenklaturowej ferajny. Czuje więź. Razem przecież budowali socjalizm w Rynsztoku.
Sędzia Krótka już nie raz pomagała w potrzebie. Zmieniła wyrok sądu pierwszej instancji na korzyść żony Stefana Cholewy w procesie o zapłatę. Później co prawda wrogi radca prawny doprowadził do jego uchylenia w kasacji, ale nie podarowała takiej zniewagi i odtąd konsekwentnie mściła się uwalając każdą jego sprawę.
Przyjaciele z partii z Zygfrydą znają się jak łyse konie. Dużo przeszli i wypili. Trzymają się razem, pomagają, zwłaszcza dziś – w dobie krzykaczy wiszczących o ocenę sędziów i reformę wymiaru sprawiedliwości.
Romek, Stefan i Tadzio złożyli do sądu rejonowego pozew o zniesienie współwłasności. Uradzono zmyślny plan, który dawał szansę przejęcia całej ziemi Marii. Wspólnik pomysłu SSR Jan Szechta miał powołać biegłych do wyceny nieruchomości, a następnie zasądzić od Marii wysoką opłatę za zniesienie współwłasności, która ostatecznie miała wywołać niewypłacalność i doprowadzić do przejęcia gruntu przydzielonego Marii w postanowieniu o zniesieniu współwłasności.
Tak się robi wyceny
W 2007 roku 5,6-hektarowa nieruchomość miała status ziemi rolnej. Transakcyjne ceny takiego gruntu w Snobach wahały się w przedziale od złotówki do 25 zł za m2. Powołani do sprawy biegli wycenili jednak ziemię na 102 zł za m2 (łącznie 5,7 mln zł) i od razu nadali jej status budowlanej, choć według prawa w czasie procesu była gruntem rolnym.
Sędzia Jan Szechta w postępowaniu dowodowym skrupulatnie zbadał stan majątkowy Marii. Zaprotokołował, że ma niepełnosprawnego syna, z którym egzystuje w lokatorskim mieszkaniu, że żyje z renty w kwocie około 600 zł i korzysta ze wsparcia pomocy społecznej. Dysponując taką wiedzą następnie zasądził od Marii 60 tysięcy złotych do zapłaty wnioskodawcom zniesienia współwłasności: Romanowi Wiadro, Stefanowi Cholewie i Tadeuszowi Misce. W postępowaniu sądowym sprawny sędzia przemilczał kwestię zobowiązania wnioskodawców do pokrycia kosztów zniesienia współwłasności, nie zauważył też, że przypadła im wartościowsza część nieruchomości. Nie uwzględnił, że po geodezyjnym przeliczeniu powierzchni, nomenklaturowym wnioskodawcom przypadło dodatkowe 200 m2 więcej niż pierwotnie kupili.
Ziemia za darmo
Romek, Stefek i Tadek oprócz ekstra przychodu z zasądzenia 10-krotności kwoty za jaką „kupili” 2,5 ha, dostali od sądu najlepszą część gruntu. Przypadł im las i teren wzdłuż utwardzonej drogi. Maria z kolei „dostała” grunt od strony cieku wodnego w znacznym fragmencie podmokły, nienadający się do zabudowy, przeznaczony w późniejszym planie zagospodarowania pod zieleń.
Reklama: Naprawa systemów alarmowych >>
Gdy Maria „cieszyła się” przysądzonym bagnem, przyjaciele z partii radowali się otrzymanym za darmo lasem. Znajomy biegły okazał się dla nich wyjątkowo przychylny i wycenił drzewostan tylko na 5 tysięcy złotych choć wartość zaledwie jednego dębu z przejętego lasu stanowiła krotność kwoty wyceny. Oszacowanie składników nieruchomości dokładnie wcześniej obgadali obalając półtora litra. Gdy już mieli w czubie, pomstowali na Marię jaka jest niedobra, że trzeba ją ukarać bo nie przyjęła „pomocy” – choć „uczciwie” proponowali odnowienie rozwalającego się domku w zamian za bezpłatne oddanie posiadanych 3 hektarów.
Jan Szechta sądzi
Grupa skrupulatnie zaplanowała sądowy rozbój i „zagospodarowanie” nieruchomości Marii. Sędzia Szechta jak nigdy wybrał się osobiście do Snobów oglądać ziemię. Choć mówił Marii, że się nie zna na wycenach i podziałach nieruchomości, to jednak atrakcyjne działki rozpaliły jego żądzę posiadania. Po wydaniu orzeczenia korzystnego dla bonzów nomenklaturowej mafii, bez ceregieli powiedział wprost do Marii (cokolwiek miałoby to znaczyć): „...pani …. trzeba szybko sprzątać posesję bo działki będziemy bić...”
Wyrok rynsztokowego sądu nieodwołalny
Maria próbowała się bronić. Nie mogła zrozumieć dlaczego ma zapłacić 60 tysięcy złotych za zniesienie współwłasności w sytuacji, gdy ziemię kupiono za 6 tysięcy a wnioskodawcy w umowie zobowiązali się do pokrycia tego kosztu. Czuła się pokrzywdzona nieuczciwym podziałem: utratą najwartościowszej części ziemi, utratą lasu oraz przyznaniem wnioskodawcom dodatkowych kilkuset metrów gruntu.
Niestety w lokalnym rynsztokowym adwokackim światku jednogłośnie odmówiono poprowadzenia jej sprawy. Mimo to złożyła amatorską apelację korzystając z pomocy życzliwych osób. Jednak los postępowania był z góry przesądzony. Rynsztokowy sąd apelacyjny oddalił skargę Marii jako bezzasadną.
Reklama: Oświetlenie: lampy, kinkiety, żyrandole >>

- Szczegóły
Fikcja prawdziwsza od faktów
Wszelkie podobieństwo do zaistniałych sytuacji i osób jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Mecenas Ryszard Sieradz z duszą na ramieniu wnosił swoje pokaźne cielsko po schodach pałacyku w Piastowie należącego do brata jednego z najgroźniejszych polskich gangsterów XXI wieku, przebywającego akurat w areszcie pod zarzutem zastrzelenia policjanta. Sieradz zdawał sobie sprawę, że jeśli dzięki swym koneksjom nie załatwi swemu klientowi niskiego wyroku, mafia może się rozgniewać A wtedy... "O mój Boże" zajęczał zatwardziały ateista. Wyjdą na jaw wszystkie moje szmoncesy w Tajlandii, mafia wie, że interesuję się małymi chłopcami".
Jak tam mecenasku? Dobre wieści?- zaskrzeczał właściciel-Kiedy mój brat wyjdzie na wolność?
Załatwiłem co tylko się dało- zatrząsł się jak galareta Sieradz- Sprawę prowadzi sędzia Pinola, jest wtajemniczony we wszystko, wyznaczył termin rozprawy na 20 listopada. Dla pozorów da Pańskiemu bratu 10-letni wyrok, ale zaliczą mu okres tymczasowego ancla i braciszek szanowny wyjdzie najpóźniej w 2016 roku, to już wkrótce. Psy są wściekłe, w końcu zagryźli jednego z nich. Sędzia Pinola też musi dbać o pozory. Dobrze byłoby dla odwrócenia uwagi zrobić na mieście jakieś zadymy, żeby tak zwana opinia za bardzo nie wścibiała nosa.
Dobrze już - przerwał mafioso. - Ględzisz jak nakręcony. A mnie dwa słowa wystarczy. Zrobimy zadymę na mieście na 11 listopada. Może jakiś wozik tefaŁenu albo ambasadę się zjara. Tylko nie próbuj mnie wykiwać doktorku, masz tutaj działkę swojemu Pinoli - mafioso podał grubasowi paczkę banknotów zawiniętą w gazetę.- Resztą zajmę się sam.

- Szczegóły
Wszelkie podobieństwo do realnych osób i zaistniałych sytuacji jest przypadkowe.
Zebranie Najwyższej Rady Mainstreamowej Schizowizji zapowiadało się burzliwie. Oto bowiem po raz trzeci w ciągu ośmiu tygodniu brunatne brygady zaatakowały kwiat tubylczego dziennikarstwa. W vipowskim saloniku w hotelu Mariott zasiadły przy wyszukanych zakąskach tuzy mainstreamowego dziennikarstwa: Jerzyk Żytniak, Kuba Powiatowy i Grzegorz syn Brunona. Na stołach królowała gęsina, faszerowany szczupak i koszerne homary.
-Co..oo pi...pijeeemy? -wyjąkał Jerzyk.
-To chyba w twoim przypadku oczywiste żytnią!
Ni..eee tradycyjnie pejsachówkę, kielonkami, już Sergiusz Piasecki zauważył, że my nie lubimy pić wódki szklankami.
Mów synu Brunona czo sze ształo sze i czo nam czynić wypada.
-Aj waj aja waj sze stało sze! Jakiś fraglesprzed włączonymi kamerami poszturchał mnie.
W latach 30. porządni Niemcy odwracali oczy od tłuczonych witryn sklepów, a potem był Holocaust. Wojna zaczyna się od żartów z innych nacji. Dlatego ja mu nie odpuszczę. Złożyłem doniesienie na policję. Ja sobie na to nie zasłużyłem
-I ja zełgałem panu dzielnicowemu tak: Panie dzielnicowy!Panie dzielnicowy zgłaszam przestępstwo, jakiś faszysta ochlapał mnie colą!- Powiatowy nie chciał zostać w tyle za kolegą.
Ech wy gę...gę...gacze!- obruszył się Żytniak. Trzeba było dać im z baśki. Jestem pacyfistą, ale mogę teraz z "baśki" przyłożyć. Tylko wskażcie komu. Macie świadków?
A jakże a jakże i ja świadek i ja świadek. Na pochybel warchołom -przekrzykiwali się podchmieleni celebryci. Jęzory im się plątały, z basiek parowało, woń przetrawionego szczupaka unosiła się w powietrzu. Dzielni muszkieterowie byli coraz odważniejsi.
-Dzwonić po Ukrainki! Wrzasnął syn Brunona.
Ja to zachowałem się jak prawdziwy Polak...
Nie, ja wyrzuciłem swoją Ukrainkę.- zaoponował Powiatowy.
Ee.. ja to nie... wi...em jak mo...o...ja wy.. wy....gląda, bo ona ciągle na ko... ko...lanach.
Tego było aż nadto ukraińskiemu kelnerowi, który obsługiwał vipów.- Wy cherlaki, was z baśki? Was bieda bije. Wypłacił każdemu po „liściu” i oznajmił: Teraz już nie ma świadków wszyscy poszkodowani.
- Szczegóły
- Autor: Super User
Romek Żubroń ospały rycerz Zakonu Graala i prezydent 300-tysięcznego miasta kończył właśnie kadencję urzędowania. Przy ostatniej elekcji wszedł do drugiej tury razem z kandydatem lewicy, równie onirycznym Zdziśkiem Paschalskim. Obaj kontrkandydaci rywalizowali czyja kampania będzie bardziej senna i jałowa, wiedzieli przecież, że wyborcy nie lubią radykalizmu i głosują na konformistów.
- Szczegóły
- Autor: Super User
Czerwcowy piknik działaczy klubu sportowego „Pochmurne Wzgórze” zapowiadał się niezwykle atrakcyjnie. Rekreacyjny ośrodek klubu w Doktorcach położony malowniczo w zakolu Narwi przyciągnął w sobotni wieczór całą zgraję wygłodniałych, wyposzczonych i spragnionych mocnych doznań zaprzyjaźnionych działaczy oraz pracowników administracji na czele z wiceprezesem spółdzielni i jednocześnie głównym prezesem klubu Wołodzią Jaroszewiczem. Znany z tęgiej głowy do mocnych trunków prezes osobiście wtaszczył na salę bankietową kontener z „Monopolową” i ustawił go ostrożnie na środku suto zastawionego stołu. Z półmisków patrzyły na konsumentów martwe oczy upieczonych w całości prosiaków i bażantów, faszerowanych szczupaków i karpi, pobudzając ślinotok i chuć całej wygłodniałej zgrai. Całe przedsięwzięcie finansowano z dotacji spółdzielni „Pochmurne Wzgórze” dla klubu o tej samej nazwie, więc uprzedzeni kucharze i kelnerzy dopilnowali, aby biesiadnikom niczego nie brakło.
- Szczegóły
- Autor: Super User
Nowy prezes spółdzielni „Pochmurne Wzgórze” Ćwierćjaniuk wcale nie był taki nowy. Nie minęło jeszcze dwie dekady jak osobiście przecinał wstęgę na pomniku towarzysza „Wiesława”, który był krótko chlubą i ozdobą osiedla,a teraz zapomniany i zakurzony spoczywał w spółdzielnianych magazynach. Pierwszym miejscem, do którego udał się nominat był właśnie ów składzik.
Ćwierćjaniuk stanął na baczność przed spiżowym odlewem by złożyć wyrazy oddania za pomyślność i fart, którego mu nie brakowało, mimo zmieniających się konfiguracji politycznych. Ćwierćjaniuk zawsze spadał na cztery łapy i potrafił się zawsze ustawić. Tak było i tym razem, gdy do władzy doszła prawica – on zamienił fotel wojewody na wygodną synekurę w zarządzie spółdzielni, której był przecie współtwórcą w poprzedniej epoce.
– Towarzyszu Wiesławie! Nieudolny i skompromitowany pijaczyna prezes Siarhiejuk odchodzi na emeryturę. Nie radził sobie z blokersami i innymi dłużnikami, którzy wchodzili mu do gabinetu i mówili wprost: „Ty mne chate dał, ja płacić czynszu ne budu”. Nadejszła wiekopomna chwila. Poprawimy finansowy bilans spółdzielni. Podniesiemy czynsze, wybudujemy hipermarket, dla biedaków eksmisje – bez litości! I odsetki karne! Oto zbliża się dla nas czas żniw. Toć mnie nikt nie ośmieli się krytykować. Mam wszystkie atrybuty nowoczesnego menedżera: teczkę, laptopa, trzy niebieskie koszule żona Wala wyprasowała dla mnie. Jestem gotów objąć te odpowiedzialne funkcje. „Wyklęty powstań ludu…”– zaintonował prezes.
[cdn…]
autor / źródło:
Weronika ZIELONOGÓRSKA
- Szczegóły
- Autor: Super User
Prezesi „Pochmurnych Wzgórz” Wołodzia Jaroszewicz i Czesio Cwaniakowski mieli nie lada kłopot, oto bowiem zbliżało się nieuniknione zebranie członków rzeczywistych spółdzielni. Zebranie celowo zorganizowano 1 kwietnia, żeby w razie wpadki, można się było wykręcić. Co prawda pracownicy dostali karteczki z nazwiskami „właściwych” kandydatów i mieli przykazane na kogo głosować, ale swój udział w zgromadzeniu zapowiedział prezes wojowniczego stowarzyszenia „Nasze Blokowiska”.