Jak mówi klasyk: III RP to „dziki kraj”
Przepoczwarzenie w 1989 r. z realnego socjalizmu w kapitalizm nomenklaturowy pociągnęło za sobą wiele absurdów funkcjonowania tego wykoślawionego tworu. To tutaj do niedawna można było trafić do więzienia za jazdę rowerem po pijaku i tutaj można dostać surowy wyrok za kradzież czekolady w sklepie. Surowe prawo jednak, jak przystało na „demokracje” postkomunistyczne, jest tylko dla zwykłej ludności. W przypadku spółdzielni-molochów w większości nie dotyczy ekskluzywnych kast rodzin prezesów wywodzących się z dawnego aparatu partii. Nomenklaturowe grupy pozostają wyłączone spod jurysdykcji prawa stosowanego wobec lokatorów i szeregowych obywateli. Prezesi postkomunistycznych spółdzielni mogą np. bezkarnie zawyżać ceny i prać pieniądze z funduszu remontowego, mogą upić się i jeździć po pijanemu, ale nie pójdą do więzienia – tak jak zwykli obywatele. Jeżeli ustawią przetarg w molochu, zawyżą cenę zakupu towarów lub usług dwu lub trzykrotnie, a ludność poniesie z tego tytułu stratę liczoną w milionach, to paradoksalnie nie spotka ich za to żadna kara.
Uprzywilejowana pozycja i swoisty immunitet wynika z dwóch głównych powodów. Pierwszy stanowi prawo spółdzielcze utrzymywane prawie niezmienione od czasów PRL. Zamrożenie reformy komunistycznej spółdzielczości było jednym z elementów aktu założycielskiego III RP. Reżim komunistyczny w 1989 r. selektywnie dozował proces przemian. Dopuścił liberalizację dziedzin życia strategicznych dla wyjścia z krachu gospodarczego oraz wiążących się z procesem uwłaszczania się i realizacji aspiracji komunistycznej nomenklatury. Kontrolowana transformacja pominęła więc spółdzielczość, która na długie dekady pozostała w szponach nomenklaturowych rodzin. W skali całej III RP transformacja nie objęła prawie 1/3 ogółu ludności kraju egzystującej w tysiącach spółdzielni. Kontrolowany „upadek komunizmu” był więc mistrzowskim posunięciem totalitarnego reżimu pozwalającym zachować przywileje i wpływy oraz otworzyć nowe perspektywy pomnażania fortun z zawłaszczania i złodziejskiej prywatyzacji do niedawna państwowego majątku.
Eksploatacja spółdzielczości była dla komunistów zabezpieczeniem i dodatkową polisą, gdyby ewentualnie proces reżyserowanej transformacji miał wymknąć się spod kontroli. Asekurację stanowiły wielomiliardowe w skali całego kraju spółdzielcze przychody, plasujące się na drugim miejscu po budżecie państwowym. Prezesi spółdzielni, niedawni dygnitarze partyjni, zadbali o korzystne zapisy w prawie całkowicie dyskryminujące spółdzielczą ludność i konsekwentnie skarżyli do Trybunału Konstytucyjnego wszelkie zmiany, gdy epizodycznie rządziła prawica.
Faktyczne nieodsunięcie komunistów od władzy po 1989 roku i pozostawienie nomenklatury w sądach i prokuraturze bezpośrednio zaowocowało wykluczeniem 1/3 obywateli III RP z korzyści płynących ze zmiany ustroju. Ludność molochów pozostała, i wciąż pozostaje, zniewolona. Jej systemowym przeznaczeniem w ocenie ideologów partii była dalsza eksploatacja i zagwarantowanie ciągłości przychodów i źródeł utrzymania funkcjonariuszom nomenklatury. Oczywistym więc było, że ludność ta w okresie transformacji nie mogła otrzymać żadnych realnych praw ani tym bardziej mieć wpływu na zarządzanie spółdzielniami.
Autor: Stanisław Bartnik
Rola nomenklatury w postkomunistycznej spółdzielczości.
Unikalna publikacja już wkrótce!