- Szczegóły
 - Autor: Super User
 
Sprawa dotyczy rozliczenia opłat za centralne ogrzewanie i podgrzanie wody. Mieszkańcy w sierpniu ubiegłego roku zostali zaskoczeni informacjami, że pomimo tego iż co kwartał rozliczali się ze spółdzielnią, nagle muszą dopłacić po kilkaset złotych. Rekordziści musieli dopłacić nawet 1000 złotych. Okazało się, że spółdzielnia zmieniła regulamin rozliczania kosztów dostaw ciepła oraz pobierania opłat za centralne ogrzewanie i podgrzanie wody. Problem w tym, że mieszkańcy o tej zmianie nic nie wiedzieli.
Prezes spółdzielni Krzysztof Marcinowicz przyznał, że regulamin został zmieniony w sierpniu 2006 roku, a zaczął obowiązywać z początkiem okresu rozliczeniowego - czyli od czerwca. Jego zdaniem nie ma to znaczenia, bo wszystko działo się w trakcie okresu rozliczeniowego.
Mecenas Janusz Olszewski zaznacza, że żadne prawo nie może obowiązywać wstecz, w tym przypadku regulamin. Dodaje jednak, że nie zmienia to faktu, że za centralne ogrzewanie i podgrzanie wody trzeba dopłacać.
Zdziwienie członków Spółdzielni Mieszkaniowej w Kleosinie budzą także różnice w dopłatach za ogrzewanie i podgrzanie wody. Lokatorzy starszych bloków mają płacić niekiedy dwukrotnie wyższe stawki niż mieszkańcy nowych budynków. Tymczasem mieszkańcy starszych bloków narzekają, że nie mogą doprosić się u prezesa wiatrołapów, by zmniejszyć ubytek ciepła z budynków.
autor / źródło:
http://www.radio.bialystok.pl/wydarzenia/index.php?date=2-2008&id=2326
- Szczegóły
 - Autor: Stanisław Bartnik
 
"Rzeczpospolita", a za nią inne media przypuściły atak na posłankę PO, Lidię Staroń. Miała ona skorzystać na skonstruowanej przez siebie nowelizacji prawa spółdzielczego. Według naszych informacji zarzuty nie mają nic wspólnego z prawdą, a medialna nagonka ma posłużyć czołowym politykom Platformy do usunięcia niepokornej posłanki.
Lidia Staroń pracowała nad nowelizacją ustawy, która pozwoliła jej uwłaszczyć się na lokalu i gruncie wartym kilkaset tysięcy złotych - taka informacja pojawiła się najpierw w "Rzeczpospolitej", a potem w stacjach telewizyjnych i radiowych oraz na portalach internetowych. Zdaniem autora tekstu w "Rz", posłanka miała zapłacić za przejęcie spółdzielczej własności tylko 749 zł. Gdyby nie zapisy nowelizacji z 2007 r., które przygotowywała w Sejmie Staroń, na operację tę posłanka PO musiałaby wyłożyć znacznie większą sumę, przekonywał dziennik.
 Charakterystyczne, że doniesienia gazety natychmiast podchwyciły inne  media – dotąd bardzo powściągliwe, jeśli chodzi o krytykę członków PO.  Żadnych wątpliwości na temat winy Lidii Staroń nie miały też władze  Platformy, które zareagowały zdecydowanie ostrzej niż w przypadku  prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego, któremu partyjny kolega zarzucił,  potwierdzoną nagraniem, korupcję.
 
 
 Niewiedza czy manipulacja?
 
 Tymczasem, jak sprawdziła "Gazeta Polska", oskarżenia wysunięte przez  media i polityków PO nie znajdują absolutnie żadnego potwierdzenia w  faktach i dokumentach. Wystarczy powiedzieć, że najważniejszy zarzut  dziennikarza "Rzeczpospolitej" Mariusza Kowalewskiego, uwłaszczenie się  posłanki za 749 zł na podstawie nowelizacji z 2007 r., chybia celu aż  potrójnie.
 
 Po pierwsze: Lidia Staroń posiadała tzw. spółdzielcze prawo własnościowe  do opisywanego przez "Rz" lokalu już od 6 września 2000 r. Prawo to –  będące substytutem własności (posiadaną nieruchomość można wynajmować,  sprzedawać, remontować itd.) – można było praktycznie nieodpłatnie  przekształcać w pełną formalną własność już na podstawie przepisów z  grudnia 2000 r. Oznacza to, że posłanka mogła wyodrębnić własność lokalu  (a więc de facto uzyskać dokument potwierdzający jej właścicielskie  prawa) na takich samych warunkach już siedem lat temu, choć trudno tu  mówić o „uwłaszczeniu”, gdyż Staroń nie była żadnym dzierżawcą ani  lokatorem, lecz posiadała właśnie spółdzielcze prawo własnościowe.  Należy pamiętać, że Lidia Staroń trafiła do parlamentu dopiero jesienią  2005 r., zatem nie mogła współuczestniczyć w tworzeniu prawa z 2000 r.
 
 Po drugie: "Rzeczpospolita" nie wspomniała ani słowem, że posłanka  (zupełnie legalnie) już od sierpnia 2002 r. starała się przekształcić  spółdzielcze prawo własnościowe w normalne prawo własności – tyle że nie  pozwalały jej na to, niezgodnie z przepisami, władze olsztyńskiej  spółdzielni „Pojezierze”. Ostatecznie, po kilkuletnich bojach, 19 lipca  2006 r. zarząd spółdzielni podjął uchwałę stwierdzającą odrębną własność  lokalu. Dotarliśmy do tego dokumentu: wynika z niego jednoznacznie, że  Lidia Staroń oraz trzy inne osoby zostają uznani przez „Pojezierze” za  pełnoprawnych właścicieli wymienionej nieruchomości. Był to – podkreślmy  – lipiec 2006 r., gdy prace nad nowelizacją ustawy spółdzielczej  autorstwa Staroń nawet się jeszcze nie rozpoczęły. Już wtedy więc do  finalnego przeniesienia prawa własności lokalu na Lidię Staroń  wystarczał akt notarialny… Posłanka sporządziła go w sierpniu 2008 r.,  płacąc notariuszowi 749 zł – dziennikarz „Rzeczpospolitej”, z niewiedzy  bądź rozmyślnie, uznał, że była to opłata za nieuczciwe uwłaszczenie się  na gruncie. O tym, że Lidia Staroń za uzyskanie spółdzielczego prawa  własnościowego wniosła we wcześniejszych latach stosownie duży wkład  (odpowiadający cenie za nabycie własności) – nikt już jednak nie  napisał.
 
 Wreszcie rzecz ostatnia, chyba najważniejsza: nowelizacja prawa  spółdzielczego, przy której pracowała posłanka PO w 2007 r., dotyczyła  lokatorskich, a nie własnościowych praw spółdzielczych. Szermowanie  argumentem, że jej zapisy wpłynęły na korzystne „uwłaszczenie się”  Staroń, świadczy więc nie tylko o nieznajomości statusu prawnego jej  lokalu (którego własność można było wyodrębnić już od 2001 r.), ale i o  kompletnej niewiedzy na temat nowelizacji z 2007 r. Umożliwia ona bowiem  przejęcie na własność – po opłaceniu symbolicznej kwoty – właśnie  mieszkań lokatorskich, których posłanka nie posiadała.
 
 W artykule w „Rz” znalazły się również przekłamania mniejszego kalibru –  jak sugestia, że Lidia Staroń „uwłaszczyła” grunt wielkości 1320 mkw.  (w rzeczywistości udział posłanki to 1/4 tej powierzchni), czy  informacja o rzekomym cofnięciu przez PO rekomendacji dla Staroń podczas  prac sejmowych w 2007 r. To jednak, w porównaniu z „prawdziwością”  podstawowego zarzutu stawianego przez autora tekstu, niewiele znaczące  szczegóły.
 
 
 
 
 Wszyscy wrogowie posłanki
 
 Czy wobec tak odległych od prawdy ustaleń można przypuszczać, że w tej  sprawie jest drugie dno? Lidia Staroń – nie będąc jeszcze posłanką –  naraziła się w Olsztynie wielu wpływowym osobom. W 2004 i 2005 r. niemal  w pojedynkę rozbiła quasi-mafijny układ panujący w „Pojezierzu” –  jednej z największych spółdzielni w Polsce (ponad 50 mln zł rocznego  obrotu). Gdy jej prezes Zenon Procyk (zarejestrowany jako tajny  współpracownik SB) trafił wreszcie do aresztu, w aucie Staroń  parokrotnie przecinano przewody hamulcowe. Następca Procyka – Wiesław  Barański – także nie czuje do posłanki sympatii, gdyż ta krytykowała  publicznie zakup przez „Pojezierze” za pieniądze mieszkańców (w marcu  2008 r.) trzech toyot dla szefostwa rady nadzorczej.
 
 Już jako parlamentarzystka Staroń narobiła sobie wrogów również wśród  czołowych postaci PO. Sprzeciwiła się ostro m.in. Zbigniewowi  Chlebowskiemu, który podczas prac nad nowelizacją przepisów dotyczących  praw spółdzielców opowiedział się za pozostawieniem socjalistycznych  rozwiązań w tym zakresie (zapewne stąd jego obecne ataki na posłankę).  Staroń prowadziła też ostrą walkę o przestrzeganie w PO demokratycznych  procedur. W „GP” opisywaliśmy, jak w 2006 r. posłanka – wraz z kilkoma  innymi lokalnymi działaczami – przeciwstawiła się „pompowaniu” kół  członkowskich olsztyńskiej Platformy przez posła Sławomira Rybickiego.  Staroń, wbrew wytycznym z centrali, nie godziła się też na lokalną  koalicję PO z komitetem byłego komunisty Czesława Małkowskiego (w  ubiegły piątek Małkowski, podejrzany o molestowanie urzędniczek i gwałt  na jednej z nich, opuścił białostocki areszt).
 
 Mogło się to skończyć tylko źle. Sławomir Rybicki – jeden z  najgłośniejszych krytyków posłanki po opublikowaniu przez  „Rzeczpospolitą” artykułu o jej rzekomym uwłaszczeniu – parę razy dawał  Staroń do zrozumienia, że nie będzie tolerował jej niesubordynacji. Jako  lider warmińsko-mazurskiej PO doprowadził np. do wyeliminowania  posłanki z partyjnej listy wyborczej w 2007 r., mimo że dwa lata  wcześniej olsztynianie masowo na nią głosowali. To, że nie ma Staroń, to  kuriozum. Skreślili osobę, która w 2005 roku, startując z drugiego  miejsca, zdobyła 12 tys. głosów. Żaden inny poseł w kraju, który nie był  na pierwszym miejscu na liście, nie powtórzył tego wyniku - wypowiadał  się wówczas w „Gazecie Wyborczej” jeden z działaczy PO. Ostatecznie  pozwolono Staroń startować z ostatniego miejsca (z którego i tak, ku  zaskoczeniu Rybickiego, dostała się do Sejmu).
 
 W lutym 2008 r. wybuchła jeszcze większa „afera” z udziałem krnąbrnej  posłanki. Powiadomiła ona mianowicie NIK o podejrzanych interesach  działacza PO Mirona Sycza i polityka PSL Adama Krzyśkowa. Ten drugi,  jako prezes Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska, przyznał  założonemu przez Sycza stowarzyszeniu 40 tys. zł na dofinansowanie  budowy wiaty „edukacyjnej”. Budowla dziwnym trafem stanęła… na prywatnej  ziemi Mirona Sycza (notabene byłego członka PZPR, a obecnie działacza  „Ordynackiej”). Choć prokuratura wszczęła w tej sprawie śledztwo,  politycy Platformy uznali, że winny jest nie Sycz, lecz Lidia Staroń…  Sławomir Rybicki stwierdził np.: „takie rzeczy powinno się wyjaśnić w  pierwszej kolejności we własnym gronie”, a olsztyński poseł Janusz  Cichoń oburzał się, że „nie pozwoli obrzucać błotem swojego  kolegi-posła”.
 
 Niespełna dwa miesiące po nagłośnieniu „afery Sycza” Staroń została  zawieszona w prawach członka klubu PO. Oficjalnie była to kara za...  zapowiedź prac nad ustawą przyznającą działkowcom prawa wieczystego  użytkowania ogródków. W szczerość tego uzasadnienia trudno jednak było  uwierzyć, bo ustawa „działkowa” miała wcześniej oficjalne poparcie  kierownictwa Platformy (postulat uwłaszczenia działkowców znajdował się w  programie wyborczym partii), a także ministerstwa środowiska.
 
 Ostatnie przed głośnym artykułem w „Rz” uderzenie w Staroń nastąpiło w  kwietniu 2008 r. Olsztyńscy dziennikarze dopatrzyli się rzekomych  nieprawidłowości w jej oświadczeniu majątkowym, co szybko zostało  nagłośnione w całym kraju. Wkrótce okazało się jednak, że prezydium  klubu PO skontrolowało wypełnione przez posłankę dokumenty i mimo  szczerych chęci niektórych działaczy nie umiało wskazać żadnych błędów.  Dziś politycy PO zapewniają, że przyjrzą się oświadczeniom majątkowym  Lidii Staroń jeszcze raz.
 
 Grzegorz Wierzchołowski, Łukasz Adamski
 
 PO o prezydencie Sopotu Jacku Karnowskim, oficjalnie oskarżonym o  korupcję: „Czekamy na ustalenia prokuratury, ale niezależnie od niej  prowadzę własne postępowanie wyjaśniające. Raport przedstawię zarządowi  partii” (Paweł Graś, „Rzeczpospolita”, lipiec 2008).
 
 PO o senatorze Łukaszu Abgarowiczu, któremu CBA postawiło zarzut  zatajenia 700 tys. zł dochodu, kierując sprawę do prokuratury:  „Zobaczymy, co zrobi z tym śledztwem prokuratura. Jeśli wystąpi z  wnioskiem o uchylenie senatorowi immunitetu, to będziemy się  zastanawiali, jakie konsekwencje wyciągnąć” (Paweł Graś, TVP Info,  sierpień 2008).
 
 PO o posłance Lidii Staroń: „Miarka się przebrała” (Paweł Graś  „Rzeczpospolita”, wrzesień 2008); „To skandal. Nastąpiło duże nagięcie  prawa” (Łukasz Abgarowicz, TVN24, wrzesień 2008); „Mam nadzieję, że  posłanka Staroń zostanie dzisiaj wyrzucona z klubu, a być może i z  partii” (Zbigniew Chlebowski, PAP, wrzesień 2008).
autor / źródło: 
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,page,3,title,Komu-przeszkadza-Lidia-Staron,wid,10412457,wiadomosc_prasa.html
- Szczegóły
 - Autor: Stanisław Bartnik
 
(PAP, dd/21.04.2009, godz. 21:35)
 
 Grupa członków spółdzielni mieszkaniowej "Domator" w Olsztynie chciała  we wtorek na walnym zgromadzeniu ogłosić upadłość spółdzielni, by  uniknąć spłacania jej ogromnego zadłużenia. Z powodów formalnych prezes  spółdzielni uznała jednak zebranie za nieważne.
Grupa mieszkańców z olsztyńskiego "Domatora" domaga się ogłoszenia  upadłości spółdzielni. Uważają, że uchroni to ich od spłaty miliona  dolarów z odsetkami zobowiązań, jakie poprzedni zarząd zaciągnął w 2004  roku - bez wiedzy spółdzielców - u prywatnej osoby. Zarząd ten w 2006  roku został odwołany, a przed sądem trwa proces byłego prezesa i jego  zastępcy, oskarżonych o niegospodarność.
 
 Ponieważ kolejny zarząd przestał spłacać raty pożyczki, do spółdzielni  wkroczył komornik, który poprosił mieszkańców "Domatora" o wpłacanie  czynszów na jego konto.
 
 Powodem unieważnienia wtorkowego spotkania był fakt, że członkowie  spółdzielni zostali na nie wezwani poprzez ogłoszenia rozwieszone na  klatkach schodowych, a zgodnie ze statutem "Domatora" - powinni być  wezwani listami poleconymi. Grupa spółdzielców, która przed zebraniem  złożyła formalny wniosek o ogłoszenie upadłości spółdzielni, nazwała  sytuację "skandalem".
 
 Prezes spółdzielni Teresa Rokicka-Morabet poinformowania na spotkaniu,  że przygotowała plan zawarcia ugody z pożyczkodawcą. Przyznała jednak,  że pożyczkodawca jest skłonny je zawrzeć po spełnieniu dodatkowych,  niekorzystnych dla spółdzielni warunków. Jednocześnie prezes zaapelowała  o nieogłaszanie upadłości.
 
 Problemy olsztyńskiego "Domatora", który jest niewielką spółdzielnią,  ale za to ma lokale w atrakcyjnych punktach miasta, od lat są opisywane  przez lokalna prasę. Jej dziennikarze nie zostali wpuszczeni na wtorkowe  zebranie, przez co - jak poinformowała PAP Izabela Niedźwiedzka z biura  prasowego olsztyńskiej policji - na miejscu zebrania interweniowali  policjanci. Mimo interwencji funkcjonariuszy dziennikarze ci nie dostali  się na zebranie. Kolejne walne zgromadzenie zwołano na czerwiec.
autor / źródło: 
http://biznes.onet.pl/0,1956450,wiadomosci.html
- Szczegóły
 - Autor: Stanisław Bartnik
 
Jak mocno przegniłe musi być nasze państwo, skoro wielką spółdzielnią mieszkaniową od 18 lat trzęsie człowiek skazany przez sąd prawomocnym wyrokiem?
- Szczegóły
 - Autor: Stanisław Bartnik
 
Walczysz ze spółdzielnią mieszkaniową o uwłaszczenie lokalu, odśnieżony chodnik czy remont elewacji? Uważaj, bo może Cię spotkać coś naprawdę niedobrego!

na zdj.: Janusz Okurowski 
 
 Groźby, szkalujące ogłoszenia, obraźliwe smsy i pobicie – to cena jaką  za walkę ze swoją spółdzielnią mieszkaniową zapłacił pan Janusz  Okurowski (56 l.) z Grodziska Mazowieckiego. Wszystkie nieszczęścia w  jego życiu dziwnym trafem zbiegły się z czasem, gdy postanowił walczyć o  prawa swoje i innych lokatorów. Posłanka Platformy Lidia Staroń (49 l.)  nie kryje oburzenia – Jeśli to prawda, że przedstawiciele spółdzielni  zaatakowali lokatora, to jest to zachowanie przypominające metody jakimi  posługują się grupy mafijne – komentuje.
 
 Życie pana Janusza zamieniło się w istny koszmar w momencie, gdy zaczął  interesować się sprawami Grodziskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, której  był członkiem. – Przychodziłem na zebrania w spółdzielni i pytałem o  finanse. Chciałem wiedzieć na co idą moje pieniądze, dlaczego zawyżane  są koszty eksploatacji, jak to jest z wykupem naszych mieszkań. Przez to  stałem się osobą niewygodną, osobą której trzeba było się pozbyć. –  opowiada Okurowski.
 
 Na reakcję osób, którym nadepnął na odcisk nie musiał długo czekać.  Nękanie zaczęło się od smsów. Wulgarne wiadomości jedna za drugą  pojawiały się na ekranie jego telefonu. Potem było jeszcze gorzej.  Anonimowe telefony z pogróżkami o każdej porze dnia i nocy oraz  obraźliwe ulotki rozwieszane pod osłoną nocy przez nieznanych sprawców  na terenie spółdzielni. – Wszystko zgłaszałem na policji, ale nie udało  się wykryć sprawców. Domyślam się, że te pogróżki i paszkwile związane  były z moją spółdzielczą działalnością, no bo z czym innym? – zastanawia  się Okurowski.
 
 Nękany słowną agresją nie wiedział jednak, że najgorsze miało dopiero  nadejść. Niedość, że został wykluczony z grona spółdzielców to pewnego  razu, gdy w biały dzień wracał do domu – drogę zagrodziło mu dwóch  osiłków. Jeden z nich miał w dłoni metalowy pręt. – Nie będziesz mieszał  w spółdzielni – rzucili przez zaciśnięte zęby i rzucili się na pana  Janusza. – Okładali mnie ze wszystkich stron, próbowałem walczyć, ale  mieli przewagę. Wylądowałem na pogotowiu z rozwaloną głową, połamanymi  żebrami. To miała być kara za moją walkę ze spółdzielnią. Oni działają  jak mafia szczególnie w takim małym miasteczku jak nasze, mają wszędzie  swoich ludzi. . – opowiada Okurowski.
 
 Niestety takie sceny niczym z amerykańskich filmów sensacyjnych zdarzają  się coraz częściej. – To dzieje się nagminnie. Ludzie są niszczeni  przez prezesów. To spotyka tych, którzy mają odwagę walczyć o swoje  prawa – przyznaje w rozmowie z Faktem posłanka Lidia Staroń, której nie  obca jest spółdzielcza rzeczywistość i jej problemy.
 
 O tą mrożącą krew w żyłach sprawę postanowiliśmy zapytać samego prezesa  Grodziskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Krzysztof Kozera odpiera jednak  wszystkie zarzuty. Przechodzi nawet do kontrataku i twierdzi, że to on  jest kolejny raz pomawiany przez Okurowskiego.
 
 Na szczęście jest szansa, że gnębieni lokatorzy nie pozostaną bez  pomocy. Ich losem zainteresowaliśmy posłów. – Trzeba to jak najszybciej  wyjaśnić. Przecież w taki sposób działają przestępcze grupy  zorganizowane. Nie mieści mi się to w głowie – dopowiada poseł Grzegorz  Tobiszowski (44 l.) z PiS i obiecuje, że przyjrzy się sprawie .
autor / źródło: 
http://www.efakt.pl/politycy/artykul.asp?artykul=40125
- Szczegóły
 - Autor: Stanisław Bartnik
 
Gazeta Prawna opublikowała artykuł o lustracji w spółdzielniach mieszkaniowych.
 
 Zobacz treść artykułu
- Szczegóły
 - Autor: Stanisław Bartnik
 
Rzeczpospolita publikuje bardzo ważny artykuł o inicjatywie prezesów spółdzielni mieszkaniowych. Bardzo ciekawa jest również opinia profesora Pietrzykowskiego.
- Szczegóły
 - Autor: Super User
 
Zaproponowane kierunki zmian proponowanych w projekcie ustawy, autorstwa Związku Rewizyjnego Spółdzielni Mieszkaniowych w R.P., o działalności spółdzielni mieszkaniowych (2010).