Odtajniamy wydarzenia z pierwszej dekady lat dwutysięcznych, ciemnego okresu układu III RP, czasu niepodzielnej władzy postkomunistycznej kasty oraz hegemonii socjalistycznych grup aportowanych z PRL i kontrolujących większość obszarów ówczesnego życia publicznego.
III RP to z fasady wolna Polska, ale w praktyce w niektórych obszarach to wciąż twór pod zarządem byłych funkcjonariuszy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, byłych agentów i konfidentów milicyjnych. Takim wyjętym spod prawa obszarem jest postkomunistyczna pseudospółdzielczość mieszkaniowa ukształtowana w PRL i kultywowana na zasadach kapitalistycznych w III RP. Wskutek układu okrągłostołowego przemiany dokonujące się po 1989 roku ominęły spółdzielczość, nie doszło w niej do demokratyzujących reform ani dekomunizacji. Na domiar złego za sprawą SLD (dawniej PZPR) zlikwidowano nadzór NIK nad spółdzielniami i oddano je na wyłączność prezesom - jako formę własności prywatnej.
Wielu z nas zadaje sobie pytanie jak to możliwe by spółdzielnie przez cały okres III RP były niepodzielnie kontrolowane przez ludzi wywodzących się z aparatu partii komunistycznej i by władza środowisk PZPR i ZSL rozciągała się na niemal 1/4 populacji Polski? Jak to możliwe, że mimo zmieniających się rządów prezesi spółdzielni, poza nielicznymi wyjątkami, wciąż pozostają nieusuwalni i nietykalni? Wbrew pozorom odpowiedź jest dość prosta: w tle są ogromne pieniądze, miliardy złotych w skali kraju, całkowicie poza obywatelską, społeczną i państwową kontrolą. Łączny budżet działających na terytorium III RP kilku tysięcy postkomunistycznych spółdzielni to niewyobrażalny potencjał, to druga pod względem wielkości kasa po budżecie państwowym.
Białostocki klasyk, S., przedstawiciel białostockiej grupy kontrolującej spółdzielnie, określa to mniej więcej tak: "my tutaj wszystko możemy kupić i wszytko nam podlega, jeszcze nikt nam nie odmówił, a ten kto ewentualnie odmawia "współpracy" jest zapewne chory psychicznie". To wyjaśnienie obowiązuje właściwie wszędzie i tłumaczy dlaczego przez cały okres III RP prezesi molochów zawsze byli nietykalni, dlaczego np. bezkarnie uchodziło im drastyczne zawyżanie cen robót remontowych, dlaczego mogą corocznie bezkarnie fałszować głosowania na walnych zgromadzeniach, dlaczego mogą dowolnie szastać pieniędzmi zrzeszonych - przykładowo całkowicie bez kary wyciągać kasę na inwestycje giełdowe, dlaczego mogą bez konsekwencji niszczyć mienie i zastraszać osoby upominające o zmiany w spółdzielniach itd. itp.
Według S. w zbójeckim porządku III RP realne wpływy prezesów rozciągają się daleko poza terytorium blokowisk, którymi rządzą. W aktywnej kooperacji z prezesami trwają grupy starych funkcjonariuszy rozlokowanych w sądach, prokuraturach czy policji (dawnej milicji). Funkcjonariusze aparatu komunistycznego, swoiste dzieci PRL, otwarcie kontestują standardy państwa prawa, stanowione przepisy oraz zasady demokratyczne. Wartością dla nich nie jest klasycznie rozumiane dobro publiczne i państwowe, a wyłącznie prywatny interes i lojalność grupowa wobec dawnych towarzyszy z Polski Ludowej, co oznacza, że w realiach III RP sfora ta stoi na straży ochrony przywilejów. Najdotkliwiej dla dobra publicznego ten rozbójniczy porządek jest widoczny w sądach wyższych szczebli, gdzie w sprawach o kluczowym znaczeniu dla grup interesów, prezesi spółdzielni mogą liczyć na korzystne rozstrzygnięcia. Co prawda w porównaniu do lat dwutysięcznych w sądownictwie nastąpił znaczny postęp, bo w debacie publicznej pojawił się termin kasta oraz rozpoczął oficjalny demontaż wszechmocnego układu, ale jak pokazuje życie, grupa póki co, stawia zaciekły i skuteczny opór.
Wróćmy do apogeum III RP. Jest rok 2009. W jednej z białostockich spółdzielni, liczącej 14 tysięcy członków trwają przygotowania do walnego zgromadzenia. Mieszkańcy mają dość władzy komunistycznych baronów, organizują się w grupy, spotykają i dyskutują o przygotowaniach do walnego. Co robią w tym czasie prezesi oraz policja? Próbują aktywnie spacyfikować mieszkańców. Zebrania spółdzielców odbywają się m.in. w budynku przy ulicy Upalnej 1A w Białymstoku o czym dowiadują się prezesi. Do grup mieszkańców szybko przenikają konfidencji i informatorzy postkomunistycznej sitwy. Jednym z nich jest K. Pojawia się na zebraniach, wnikliwie interesuje przygotowaniami. Niemal równolegle z K. w budynku zaczyna też gościć policja. Umundurowani funkcjonariusze popołudniami krążą po obiekcie. Eskalacja wizyt policyjnych następuje w dniu planowanego przedwyborczego zebrania mieszkańców. Na szczęście dla organizatorów spotkanie nie dochodzi do skutku. Mieszkańcy orientują się, że są rozpracowywani przez K. Postanawiają ze zwierzyny zamienić się w myśliwych. Zastawiają pułapkę na K. oraz milicjantów.
Plan rusza. Nieoceniona pani Bożena dzwoni do K. i informuje o fałszywym terminie zebrania. Zaprasza na wtorek. K. łyka przynętę. Mieszkańcy chcą zrobić kocioł policjantom-milicjantom, którzy pojawia się na zebraniu w celu legitymowania i oskarżenia o "nielegalne zgromadzenie". Planują sfilmowanie funkcjonariuszy, podanie im przed kamerą herbatki oraz wypytanie o przyczyny niespodziewanego monitorowania budynku i nachodzenia zebranych. Ich przypuszczenia potwierdzają się. Na około kwadrans przed podanym dla K. terminem w pobliżu wejścia do budynku pojawia się auto policyjne z dwoma funkcjonariuszami. Policjanci palą papierosy i czekają, prawdopodobnie na sygnał od konfidenta. Mieszkańcy robią im z ukrycia pierwszy film.
Szpion milicyjny przychodzi około 10 minut przed domniemanym zebraniem. Jest zaskoczony bo zauważa, że nikogo jeszcze nie ma. Organizatorzy tłumaczą mu, że zebranie opóźni się o pół godziny. Mówią, żeby poczekał chwilę w biurze bo mają coś nagłego do załatwienia. Jedna osoba bierze kamerę, a pani Bożena chwyta za tackę z herbatami dla policjantów. Po raz drugi idą filmować i częstować policjantów-milicjantów. Gdy docierają do drzwi wejściowych, widzą, że patrol niespodziewanie odjeżdża, co wskazuje, że K. zorientował się w sytuacji i pośpiesznie powiadomił mundurowych z radiowozu.
Po zdarzeniu zostało skierowane pytanie do III Komisariatu Policji o wyjaśnienie przyczyn niecodziennego monitoringu budynku Upalna 1A. W odpowiedzi twierdzono, że policjanci pilnowali porządku oraz ochraniali budynek.
Sprawa wyjaśniła się bardziej dopiero po kilku latach. P., były komendant komisariatu, być może gryziony wyrzutami sumienia, prywatnie pojawił się na Upalnej 1A. Na pytanie o przyczyny szykanowania mieszkańców i wysługiwania się prezesom odpowiedział: "Musieliśmy wykonywać polecenia, bo przecież trzeba jakoś żyć.."
https://slonecznystok.pl/polityka/zwierciadlo/cytat-na-dzis.html