I stał się cud!
Kiedy w roku 2013 otrzymałem rozliczenie za centralne ogrzewanie, nic nie wskazywało na to, że sprawy pójdą aż tak daleko. W przesłanym wyliczeniu stwierdzono, że mieszkanie o powierzchni 44,5 m2 zużyło ponad 20% energii cieplnej dostarczonej do ogrzania 44 mieszkań, 2 lokali użytkowych oraz 4 klatek schodowych. Mimo szczerej chęci wyjaśnienia sprawy, natrafiłem na wielki opór ze strony spółdzielni. Oczywiście wszystko było jak najbardziej dobrze, a ja wietrzyłem mieszkania przy odkręconych kaloryferach. Dzięki swojej inżynierskiej wiedzy oraz internetowi powoli zaczynałem poznawać dziwny mechanizm rozliczania ciepła za pomocą podzielników.
Nie jest on prosty, jest bardzo niezrozumiały i co gorsza nikomu nie zależy na tym, aby zwykłemu „blokersowi” wytłumaczyć ten mechanizm. W pewnym momencie już byłem tak zdesperowany, że chciałem zapłacić kwotę 12 tyś zł za roczne ogrzewanie mojego mieszkania. Ale traf chciał, że moja droga poznawcza trafiła na osoby odpowiedzialne za tworzenie regulaminu rozliczania ciepła w naszej spółdzielni. Na zadanie pytana usłyszałem znamienne słowa: „Albo panu odpowiem na te pytania albo nie i tak mi pan nic nie zrobi”. Te zdanie zdecydowało o tym, że nie poddałem się i czekałem na wezwanie do sądu.
Najpierw otrzymałem wezwanie o zapłatę z tytułu nieuregulowania kosztów ogrzewania. Jakież było moje zdziwienie jak kilka miesięcy potem otrzymałem podobne wezwanie, ale już mówiące o tym, że nie płacę czynszu. Zaległość oczywiście dotyczyła zaległości za c.o.. Potem sprawy potoczyły się dość szybko. Nakaz zapłaty z sądu, odwołanie od nakazu zapłaty i dość szybko wyznaczona pierwsza rozprawa. Na rozprawie byłem bardzo zdenerwowany, jednak sędzia był spokojny i jego spokój udzielił się wszystkim na sali. Wysłuchał cierpliwie obu stron. Moim zdaniem dość mocno nalegał na polubowne rozwiązanie sprawy. Zapytał jaką kwotę jesteśmy w stanie zapłacić jako dopłatę za c.o. za sporny okres. Podaliśmy kwotę, którą uważaliśmy za stosowną. Ani ja, ani mój pełnomocnik nie wierzyliśmy w możliwość załatwienia tej sprawy w taki sposób. Jakże się zdziwiliśmy, kiedy po kilku dniach przyszła odpowiedz, że druga strona zgadza się na nasze warunki. Podpisanie ugody odbyło się w prawdziwie pokojowej atmosferze.
Został wyznaczony termin dopłaty. I tu sprawa powinna się zakończyć. Jednak to sławetne zdanie, nie dawało mi spokoju. Powoli zaczynałem pisać pismo do spółdzielni mówiące o konieczności zmiany regulaminu rozliczenia ciepła w naszych blokach. Dostawałem już co prawda sygnały o tym, że spółdzielnia zmienia już swoje nastawienie, co do ludzi wobec których naliczono kosmiczne dopłaty za ogrzewanie. Aż pewnego dnia stał się cud. Mieszkańcy bloku otrzymali informację, że zostanie zmieniony regulamin rozliczenia ciepła.
Najpierw szok i niedowierzanie. Niesprawiedliwy sposób rozliczenia ciepła trwał w naszych blokach ponad 16 lat i oczywiście wszystko zawsze było dobrze, a źli mieszkańcy nie potrafią korzystać z ogrzewania. Jakież było moje zdziwienie, że uwzględnili w tym regulaminie wiele rzeczy o których pisałem w korespondencji przed sprawą sądową.
Dlatego uważam, że to cud. W innych krajach to normalność, że pomaga się ludziom, u nas należy to kwalifikować do rangi cudu. Do tej pory dziwi mnie wiele faktów. Od 2001 roku regionalne media informowały o tego typu sytuacjach w naszej spółdzielni. Roczne koszty ogrzewania na poziomie 6-7 tyś zł za mieszkanie o pow 40-50 m2 to nic nadzwyczajnego. A mimo to ludzie się nie buntowali. Płakali, ale płacili. Prawdopodobnie się bali. Czego? Wszystkiego... Sądu, tego, że ich wyrzuci się z mieszkania, że będą na nich krzywo patrzeć w spółdzielni, straszeniem, że zostaną wpisania do krajowego rejestru dłużników.
W naszych spółdzielniach ciągle stosuje się metody rodem z wczesnych lat komunizmu. Krzykiem próbuje się wymusić posłuszeństwo... Ale to już nie ten czas, by się bać. Jak nie zaczniemy walczyć o swoje, będzie jeszcze gorzej.
Bezczynność jednych, rodzi bezczelność drugich - to bardzo mądry cytat pana Bogusława Bujaka. Do tej pory udało mi się namówić tylko jedną osobę do walki. A ludzi, który mają podobne problemy do moich, na poziomie kilku okolicznych bloków, jest co najmniej kilkudziesięciu.
Obudźmy się, bo za kilka lat będzie za późno. Mieszkamy w naszych mieszkaniach, chodzimy po naszych klatkach schodowych. Spółdzielnie tylko tym zarządzają. To nie jest ich własność. My nie jesteśmy zdani tylko na nich.
Nie chcę się doszukiwać drugiego dna w działaniach spółdzielni. Mam nadzieję, że tak naprawdę połowa ludzi pracująca w spółdzielni to ludzie niekompetentni, nie znający się na sprawie, a dodatkowo nauczeni, że krzykiem mogą wymusić posłuszeństwo.
Wszystkim, którzy chcą walczyć ze spółdzielnią, radzę przygotować się na spotkanie betonowej ściany. Najpierw proszę spróbować ją przekonać do zmiany zdania, a potem to samo zrobić w spółdzielni. Od razu mówię, z betonową ścianą będzie prościej.
Moja sprawa zakończyła się sukcesem. Dzięki mojej nieustępliwości i temu panu, który twierdził, że nikt mu nic nie zrobi... A jednak się dało. Z ogromną przyjemnością w wolnej chwili zajdę do niego i spojrzę mu w twarz. Spodziewam się ujrzeć to samo bezrozumne spojrzenia człowieka innej epoki.
Mieszkaniec spółdzielni