Sprawa dotyczy procesu sądowego sprzed ponad 10 lat.

Prezesi białostockiej spółdzielni liczącej ponad 14 tysięcy uprawnionych do głosowania, zorganizowali jednoczęściowe walne zebranie członków w innej części miasta, daleko od zasobów spółdzielni, w sali na 417 miejsc. Zwołane zgromadzenie było szczególnie ważne, bo oprócz udzielenia absolutorium prezesom miały odbyć się wybory nowej rady nadzorczej.

Na salę obrad próbowało dostać się ponad tysiąc uprawnionych, ale udało się to około 700 osobom. Tłum spółdzielców wypełnił pomieszczenie po brzegi. Zajęto wszystkie dostępne miejsca siedzące (fotele zamontowane na stałe w rzędach w systemie kinowym) a stojący tłoczyli się na każdym skrawku przestrzeni sali. Tłok i zgiełk uniemożliwiał realne i wiarygodne liczenie głosów w głosowaniach przez podniesienie ręki.

Wymuszone warunki obradowania łamały elementarne zasady spółdzielczej samorządności: równości członków i prawa do głosowania. Uczestnicy apelowali o przerwanie obrad i zwołanie nowego WZ w odpowiednich warunkach - ale władze SM nie zgodziły się.

Po feralnym zebraniu domagający się praworządności członkowie skierowali do lokalnego sądu pozwy o uchylenie uchwał skandalicznego WZ. Sprawy trafiły do białostockiego Sądu Okręgowego a później - w kontroli odwoławczej - do Sądu Apelacyjnego. Pokrzywdzeni złożyli do toczących się postępowań niebudzące wątpliwości dowody, m.in.:
- dane o wielkości sali,
- dane o liczbie uprawnionych,
- nagrania wideo z przebiegu obrad.

Na tej podstawie skarżący domagali się uchylenia uchwał procedowanych z naruszeniem przepisów. Wskazali, że w sposób rażący złamano prawa zrzeszonych do udziału w zebraniu i do głosowania.

Zapadły wyroki. Nie było zaskoczenia. Sądy: Okręgowy w Białymstoku i później Sąd Apelacyjny w Białymstoku - oddaliły powództwa. Ogólnie biorąc sądy uznały, że zebranie przeprowadzono w sposób demokratyczny i nienaruszający praw zrzeszonych.

Jednak sędziowie Sądu Apelacyjnego w Białymstoku zrobili w tej sprawie coś więcej, coś niespotykanego, co w mojej ocenie jest przestępstwem. W celu wzmocnienia argumentów oddalenia powództwa stworzyli nieistniejący "dowód": stwierdzili, że na sali obrad dostawiono 300 krzeseł i tym samym warunki obradowania umożliwiły przeprowadzenie zebrania.

Jednak problem w tym, że konstrukcja sali absolutnie nie dawała możliwości dostawienia rzekomych 300 krzeseł. Wynika to wprost ze złożonych przez strony dowodów: danych o parametrach sali oraz nagrań wideo. Film bezspornie potwierdza brak dostawionych 300 krzeseł.

Jak wiadomo sąd wyrokuje na podstawie dowodów zgłoszonych przez strony w postępowaniu, a zasady przyjmowania i oceny dowodów reguluje prawo procesowe. Zatem sposób rozstrzygnięcia może wynikać wyłącznie z materiału dowodowego stron i norm prawa materialnego.

W mojej ocenie Sąd w tym przypadku przekroczył granice prawa procesowego wprowadzając nieistniejący "dowód" w postaci twierdzenia o dostawieniu 300 krzeseł.

Chcemy aby oceną tej sytuacji zajęła się Izba Dyscyplinarna i określiła czy wolno rozstrzygnąć spór i wydać wyrok na korzyść jednej ze stron opierając się na nieistniejącym dowodzie. Innymi słowy: czy sędzia może użyć "dowodu" spoza katalogu dowodów złożonych w postępowaniu.

Gdyby stosowanie fałszywych dowodów miało być rzeczywiście dozwolone, to sąd przestanie strzec prawa, a będzie wyłącznie legitymizował żądania silniejszego. A każdy spór sądowy zawsze zakończy się rozstrzygnięciem na korzyść silniejszej, bardziej wpływowej strony.

Dosadniej obrazując sytuację, to np. tak, jakby w procesie ubezpieczony kontra firma ubezpieczeniowa o wypłatę ubezpieczenia po dokonanej kradzieży mienia, sąd reprezentując interesy ubezpieczyciela oddalając powództwo fałszywie stwierdził, że owszem: powód utracił mienie podlegające ubezpieczeniu, ale zostawił otwarte drzwi do lokalu i kartkę z napisem: "oddaję za darmo sprzęt RTV". Wobec powyższego ubezpieczyciel słusznie odmówił wypłaty. Jednocześnie sąd zignorowałby np. dowód w postaci protokołu policyjnego potwierdzającego kradzież.

W mojej ocenie sędziowie implementując fałszywy dowód w celu stworzenia kłamliwego uzasadnienia oddalenia powództwa dopuścili się przekroczenia uprawnień i nadużycia władzy. Działali umyślnie wiedząc o chroniącym ich immunitecie i braku jakichkolwiek konsekwencji - zwłaszcza w tamtym czasie: okresie systemowego bezprawia.

Po wydaniu tego kontrowersyjnego orzeczenia zostało skierowane zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Jednak wówczas nie miało ono najmniejszych szans na procedowanie.

Dodatkowo osoby z branży prawniczej ostrzegały o możliwym odwecie ze strony sędziów za zajmowanie się takimi sprawami. I rzeczywiście od tego czasu w Sądzie Apelacyjnym w Białymstoku przegrywamy sprawy o kluczowym znaczeniu dla interesów prezesów. Zmianę białostockich orzeczeń udaje się uzyskać dopiero w Sądzie Najwyższym. Spektakularnym przykładem może być sprawa o udostępnienie umowy o pracę zawartej z prezesem SM. W pierwszej instancji białostocki Sąd Rejonowy KRS zobowiązał spółdzielnię do udostępnienia. Ale zarząd odwołał się do Sądu Okręgowego, który w sposób zaskakujący i zdumiewający zmienił orzeczenie: odmówił udostępnienia umowy wymyślając argument, że prezes nie jest osobą trzecią.

Na szczęście dzięki wstawiennictwu Rzecznika Praw Obywatelskich sprawa trafiła do Sądu Najwyższego. SN przyjął z mocą zasady prawnej uchwałę o obowiązku udostępniania umów. Przeczytaj orzeczenie SN https://slonecznystok.pl/component/attachments/download/31.html

Najświeższą sprawą, którą można interpretować jako permanentny odwet jest oddalenie przez Sąd Apelacyjny w Białymstoku powództwa o ustalenie nieważności uchwały nakładającej opłaty za lokale sprzecznie z art. 4 ust. 4(1) ustawy o spółdzielniach - tj. spółdzielnia wbrew ustawowemu obowiązkowi nie prowadzi rozliczeń nieruchomościami, bezprawnie ujednolica stawki opłat w całej SM niezależnie od stanu budynków i realnych kosztów, a jednocześnie w stosunku do niektórych członków stosuje uznaniową podwyższoną stawkę absolutnie niewynikającą ani z rzeczywistych wydatków w nieruchomości, ani niemającą oparcia w ustawie.

Wiele osób w Białymstoku boi się potężnych grup interesów wyrosłych z systemu komunistycznego. Milczy i nie reaguje, gdy doświadcza krzywdy i niesprawiedliwości. Sąd w rękach tych grup stał się zaprzeczeniem idei praworządności i orzekania w granicach przepisów. Znamienne są też bezczelne wypowiedzi potwierdzające zasadę uznaniowości i nieprzewidywalności wyroków. Np. w reakcji na wskazanie, że w rozstrzyganej kwestii krajowe sądy apelacyjne oraz Sąd Najwyższy orzekły w granicach ustawy, potrafią odpowiedzieć: "tak, ale my tu uważamy inaczej, a jak nie podoba się to przysługuje środek zaskarżenia".

 

Używamy cookies
Klikając przycisk "OK" wyrażasz zgodę na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystasz tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie danych osobowych pozostawionych w czasie korzystania z serwisu SlonecznyStok.pl.