Tak się miło składa, że w tym roku odwiedzam wiele miejsc, od Tatr po Hel, dosłownie! W malowniczym Poroninie, który kiedyś niechlubnie wsławił się goszcząc towarzysza Ilijcza, dziś trudno znaleźć motywy polityczne, prounioeuropejskie. Górskie uliczki, domy, schroniska i restauracje odważnie zdobią flagi i symbole narodowe, jakże często też religijne, papieskie i Maryjne. Nigdzie nie spotkałem tych upstrzonych żółtymi gwiazdami proporców, szpecących gdzie indziej na prawo i lewo. Przydrożne kapliczki i krzyże przyozdobione świeżymi kwiatami i podeschłymi już lekko, ale za to święconymi wiankami, napawają dumą i optymizmem.
W starej śląskiej Pszczynie spotykam szyld, który podnosi mnie na duchu swoją trwałością i tradycyjną normalnością. W samym środku miasteczka medykamenty kupują szczęśliwi mieszkańcy w „Aptece pod murzynem”. Murzynem (!), nie czarnoskórym, afroamerykaninem, Afrykaninem, euroafrykaninem, czy jeszcze jakoś tam. Murzyn, przypominam to nadal obowiązujący w Polsce, dokładnie sprecyzowany przez słownik języka polskiego, zwrot określający człowieka rasy czarnej. Brak w nim jakichkolwiek podtekstów i oznak dyskryminacji, których tak chętnie doszukują się „intelektualiści” skupieni wokół Gazety Wyborczej, którzy widzą problemy zawsze tam, gdzie ich nie ma i siłą narzucają nam swoją „polityczną poprawność”.
Jadę na północ. Sosnowiec, niegdyś miasto czerwonego Zagłębia, dziś sympatyczne i niemal wolne od unijnej indoktrynacji. Muszę przedzierać się wprawdzie po rondzie Gierka, ale co tam. W centrum spotykam biura wyborcze SLD, PO, Twojego Ruchu, i tu oczywiście bije po oczach „Więcej Europy”. Słusznie, tylko oni domalowali wokół tego chwalebnego skądinąd hasła wstrętne pięcioramienne gwiazdy, na widok których … nie chcę obrzydzać. Czas zrozumieć wreszcie, że Europa ma tyle wspólnego z Unią Europejską, co (jak twierdzi klasyk) krzesło z krzesłem elektrycznym. Europa to tysiące pięknych kart historii, chrześcijańska tradycja, nieprzemijające dzieła sztuki, panowanie nad światem, kolebka kultury, wolności politycznej i gospodarczej. Unia to … sami wiecie, upadek i dokładne przeciwieństwo tego, co prawdziwie europejskie.
Warszawa, ze straszydłem w środku miasta, „żywym” pomnikiem Stalina, któremu zapewniono nietykalność, w miejscu gdzie powinny stać prywatne biurowce, ekskluzywne hotele i cokolwiek, co tworzy bogactwo. Czuć,że jesteśmy w „Europie”, aż trzeba nos zatykać. Powinno być dawno bankrutem to miasto, gdzie pewnie już 1/3 mieszkańców znalazła pracę, lepiej chyba – zajęcie, w administracji i robi co może aby przeszkadzać pozostałym, chcącym tu po prostu pracować i spokojnie żyć.
„Morze, nasze morze,będziem ciebie wiernie strzec!” Kutry rybackie wypływające niegdyś co noc w morze, aby zapewnić utrzymanie tradycyjnym polskim rodzinom, dziś stały się już tylko atrakcją turystyczną. Rybacy jednak nie zapomnieli i głośno wołają aż do Brukseli, malując na burtach swoich, jeszcze prywatnych łodzi wielką figę otoczoną unijnymi gwiazdami i podpisaną „trumna dla rybaków”. Cóż więcej mogą zrobić, prócz demonstrowania tysiącom odwiedzających ich gości, swojego stosunku do nowej Europy, która kazała im zezłomować kutry i pamięć ojców, by do końca życia pobierać zasiłki?
Moje refleksje? 10 lat temu zostaliśmy zmanipulowani! A jeśli nawet nie, to teraz już dobrze wiemy gdzie jesteśmy. Czas się zbierać!
Jarosław Galej