Jak co roku, obchodzimy rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego.
Słusznie! Pamięć poległych i tych co przeżyli warta jest najwyższych honorów i szacunku następnych pokoleń. To lekcja historii, rzadka okazja, aby opowiedzieć dzieciom cokolwiek o naszejhistorii i wzbudzić w nich choć krztę poczucia narodowej dumy. Dziś przed pomnikiem poświęconym Żołnierzom Armii Krajowej uczestniczyłem jednak w czymś, co w moim odczuciu z pewnością nie było spotkaniem ludzi, którzy dobrowolnie przyszli tam oddać hołd i zachować pamięć. Między „zaproszonymi gośćmi” a mieszkańcami miasta pojawiła się stalowa bariera, wokół mnóstwo radiowozów policji i staży miejskiej. Szacowni zaproszeni na trybunce, przykrytej brezentowym dachem, w najbliższym sąsiedztwie pomnika prężyli się przed obiektywami kamer i aparatów fotograficznych. Pozostali, w tym dość liczne rodziny z małymi dziećmi, stłoczeni w bezpiecznej odległości, aby nie przeszkadzali. Najdalej ci, w zasadzie zbędni: „kibole”, narodowcy, młodzież ubrana w czarne koszulki z orłem na piersi i z flagami w dłoniach. Najbardziej niepożądani, w żółto-czerwonych barwach, zostali przez policję po prostu przepędzeni, niektórzy zatrzymani.
Kogo tam, wśród oficjeli nie było!? Przedstawiciele Prezydenta Miasta, przeróżnych szkodliwych departamentów, Starosty, Urzędu Wojewódzkiego, wojska, harcerzy (ZHP), nawet … pracownicy Lasów Państwowych. Na szczęście, znalazło się kilka miejsc dla umundurowanych staruszków, być może uczestników tamtych wydarzeń. Wszyscy w pięknym szyku, każdy z przydzielonym krzesełkiem pod szczelnym daszkiem (a co jakby zaczęło padać?). Krzesełka okazały się niestety powodem małego zamieszania. Nie ustalono wyraźnie, kiedy siedzieć a kiedy stać wypada i miotali się okropnie szacowni zaproszeni. Później złożyli wieńce Powstańcom, ci „najważniejsi” oczywiście wyczytywani przez spikera, po nazwiskach, głośno i wyraźnie, aby wyborcy usłyszeli, którzy to patrioci. Kto wie, może przypomni się jakie nazwisko już wkrótce, przy urnie wyborczej. Były salwy honorowe, apel poległych, kompania reprezentacyjna, orkiestra, poczty sztandarowe, kapelan Kościoła Rzymskiego i Cerkwi Prawosławnej. Pełna pompa! O co więc chodzi? Czego się czepiam?
Trzy miesiące temu – 25 maja, dokładnie wtedy (przypadek?), kiedy na wieczne męki diabli zabrali Jaruzelskiego, obchodziliśmy 66. rocznicę zamordowania w UB-eckim więzieniu rotmistrza Pileckiego, bohatera o którym nawet dziś, w rzekomo wolnej Polsce, nie mówi się w szkołach. To przecież także uczestnik Powstania Warszawskiego, jednak pozbawiony życia nie przez wroga zewnętrznego, a oddanych bez reszty Moskwie protoplastów „resortowych dzieci”. Wtedy też miała miejsce uroczystość patriotyczna, ale jakże inna niż ta dzisiejsza. Spontaniczna, przepełniona zadumą i modlitwą, bez barierek, namiotów, krzesełek i kampanii wyborczej. Przemaszerowaliśmy w świetle pochodni sprzed kina TON pod pomnik żołnierzy AK. Tam odśpiewaliśmy hymn, później pieśń Bogurodzica. Setki młodych gardeł „wstrętnych zwyrodnialców”: „kiboli”, „faszystów” i narodowców wielokrotnie wykrzyczały: „Cześć i chwała Rotmistrzowi, cześć i chwała bohaterom!” Nikogo, nikogo spośród dziś tak licznie zaproszonych i przybyłych VIP-ów wtedy nie było! Przecież musieli wiedzieć, sami wydali wszak pozwolenie na tamto zgromadzenie. Ich patriotyzm jest aż tak świeży, czy nie bardzo wiadomo, jakie to wydarzenia i postaci czcić należy, a jakich nie? A może właśnie wiadomo doskonale!?
Wreszcie nie wytrzymałem i po uroczystości, gdy szacowni goście zaczęli się czule obściskiwać, obcałowywać i wreszcie rozchodzić, podszedłem do księdza kapelana w randze komandora (nazwiska nie pomnę) i bez zbędnych wstępów wypaliłem:
– Gdzie ksiądz był w maju, gdy czciliśmy tu pamięć Rotmistrza Pileckiego i innych pomordowanych?
– (po chwili konsternacji) Nie byłem zaproszony.
– Ja też nie, ani dziś ani wtedy.
– Przepraszam, źle się wyraziłem, to kwestia braku informacji.
Nic dziwnego, gdy się czyta wyłącznie Tygodnik Powszechny, Wyborczą i Newsweek’a.
Szczęść Boże!
Jarosław Galej