Przez 50 lat nosił na swym ciele stygmaty – widzialne znaki męki i śmierci Chrystusa. Cierpiał i modlił się. W dziejach Kościoła odnotowano ponad 350 stygmatyków. Siedemdziesięciu jeden z nich to święci i błogosławieni.
Maria i Grazie Forgione nazwali swego syna Franciszkiem na cześć św. Franciszka z Asyżu. Franciszek był jednym z ośmiorga dzieci ubogich chłopów. Jego ojciec dwukrotnie szukał pracy w Ameryce, by zarobić na utrzymanie rodziny. Chłopiec już jako dziecko wyróżniał się pobożnością. Wtedy też obudziło się w nim pragnienie zostania księdzem. Początkowo uczony przez nauczycieli, potem zaczął uczęszczać do szkoły powszechnej, prowadzonej przez kapucynów. Jako nastolatek, nie był okazem zdrowia. Często nękały go tajemnicze ataki wysokiej gorączki. Już wtedy zmagał się z pragnieniem życia w świecie. W wieku 16 lat wstąpił do nowicjatu kapucynów. Wyboru dokonał pod wpływem objawienia. Habit przywdział w 1902 roku. Osiem lat później przyjął święcenia kapłańskie. Odtąd znany był już jako ojciec Pio.
Sześć lat później został wcielony do wojska, podobnie jak inni włoscy kapłani. Tam ciężko zachorował. Lekarze ze szpitala wojskowego, do którego trafił, zdumieni byli jego stanem. Zwyczajne termometry pękały, nie mogąc sprostać tak wysokiej gorączce. Temperatura, jaką wskazywały wyspecjalizowane termometry wahała się od 49 do 50 stopni Celsjusza! Pomimo tak wysokiej gorączki zakonnik nie tracił świadomości. Lekarze uznali go w końcu za niezdolnego do służby wojskowej i ogłosili że ma gruźlicę. Przełożeni zakonni, uznawszy że jest bliski śmierci skierowali go do klasztoru w San Giovanni Rotondo.
W owych czasach było to maleńkie miasteczko, niemalże odcięte od świata z powodu braku dróg. Warunki życia mieszkańców były bardziej niż prymitywne. Brak światła, wody pitnej, najprostszych sanitariów. Wielodzietne rodziny gnieździły się pod jednym dachem ze zwierzętami, w mrocznych ruderach, poniżej poziomu drogi. Choroby zakaźne zbierały obfite żniwo. Częste były napady rabunkowe i zbrojne, bandyci siali postrach wśród ludności. W takie miejsce Pan Bóg wysłał swego Apostoła.
Wydaje się to niewiarygodne! Ale w pierwszych latach posługi kapłańskiej Ojciec Pio nie miał prawa spowiadać. Wielokrotnie o nie prosił, jednak przełożeni mu odmawiali. Prowincjał, ojciec Benedetto Nardella, uważał bowiem, że ta święta posługa może się okazać „wielce szkodliwa dla zdrowia fizycznego, a być może i dla pokoju duszy”. Obawiał się ponadto, że Pio nie posiada koniecznej wiedzy. On nie poddał się. Szczególne powołanie do „wyrywania dusz szatanowi” i „pozyskiwania wszystkich braci dla Boga” nie pozwalało mu spokojnie się z tym pogodzić. Dopiero w 1913 roku, po pogłębionych studiach, żarliwych modlitwach i usilnych prośbach, zdołał uzyskać tak bardzo upragnione pozwolenie. Od tej chwili prawie cały swój czas poświęcił posłudze konfesjonału, stając się jego niestrudzonym apostołem. Ludzie spragnieni Jezusa cisnęli się do niego, oblegali jego konfesjonał. Przełożeni postanowili wówczas otworzyć w San Giovanni Rotondo biuro, w którym trzeba było się zapisywać do sakramentu pojednania.
W dniu 5 sierpnia 1918 roku, podczas spowiedzi chłopców, stanął przed nim Niebiański Gość. „Trzymał w ręku coś na kształt narzędzia podobnego do długiej, żelaznej klingi, zakończonej dobrze wyostrzonym szpicem, który zdawał się ziać ogniem. I tym rozpalonym narzędziem rzucił z całych sił w mą duszę. Z wielkim trudem wydobyłem z siebie jęk. Zdawało mi się że umrę. Chłopca którego spowiadałem, poprosiłem, żeby odszedł, gdyż czułem się bardzo źle i nie miałem siły dalej spowiadać. Ta męka trwała nieprzerwanie aż do 7 sierpnia rano. Nie potrafię opisać moich cierpień. Miałem uczucie, jakby mi rozdzierano wnętrzności. Od owego dnia zacząłem nosić w sobie śmiertelną ranę. W samej głębi duszy czuję stale otwartą ranę, źródło mych ustawicznych katuszy”.
Miesiąc później, w dniu 20 września 1918 roku, ojciec Pio klęczał przed dużym krucyfiksem. Wtedy pojawiły się na jego ciele ślady Ukrzyżowania. Lekarz, który się Ojcem opiekował, nie potrafił wytłumaczyć ich pochodzenia. Zazwyczaj rany goją się albo ropieją i wówczas może dojść do zakażenia. W jego przypadku to się nie sprawdziło. Te rany towarzyszyły mu przez całe życie. Kiedy stygmaty wystąpiły po raz pierwszy, odnotowano intensywne krwawienie. Przez następne pół wieku krew sączyła się nieustannie. Rany były okrągłe, o średnicy około dwóch centymetrów. Znajdowały się w centralnych miejscach obu dłoni.
Ojciec Pio spędzał długie godziny w konfesjonale, z miłości do Boga i bliźniego. Jego apostolat był zaprawiony goryczą i „wielkim smutkiem duchowym”, ponieważ był świadomy, że ludzie nie odpowiadają na łaski Nieba. Mówił: „Boże miłosierdzie ich nie ugina; nie dają się przyciągnąć dobrodziejstwami; kary ich nie poskramiają; łagodność budzi ich arogancję; surowość doprowadza do zaciekłości; wobec pomyślności stają się wyniośli; w trudnościach popadają w rozpacz; i głusi, ślepi, nieczuli na najsłodszą zachętę i najsurowszą naganę Boskiego miłosierdzia, która mogłaby nimi wstrząsnąć i ich nawrócić, umacniają się jedynie w swej zatwardziałości i pogłębiają swe ciemności. Myśl o widzeniu tak wielu dusz, które szaleńczo starają się usprawiedliwić w złu, lekceważąc najwyższe dobro, przygnębia mnie, męczy, drąży mózg, rani serce”.
Ojciec Pio nie uznawał usprawiedliwień czy okoliczności łagodzących dla grzechu. Czuł się odpowiedzialny za „dysponowanie Krwią Chrystusa”. Pragnął poddać dusze obmyciu, zbawiennemu oczyszczeniu. Nie wchodził w układy z szatanem. Był nieugięty, stanowczy, ostry w stosunku do tych, którzy próbowali się usprawiedliwiać. „Tu musi cię rozgrzeszyć Bóg. Jeżeli nie poczuwasz się do winy, jeżeli sam się rozgrzeszasz, wyjdź i nie wystawiaj na próbę cierpliwości” - mawiał.
Stygmaty nie były jedynym mistycznym doświadczeniem, które spotkało Ojca Pio. Płynąca z nich krew zapachem swym przypominała perfumy, zapach kwiatów. Przypisywano mu także dar bilokacji, czyli przebywania w dwóch miejscach w tym samym czasie.
Pośród innych chryzmatów Święty otrzymał od Boga „straszliwy dar” odczytywania stanów ducha, przenikania sumień, który pozwalał mu rozpoznawać od razu, jaki naprawdę jest penitent. Właśnie dlatego odsyłał od swojego konfesjonału hipokrytów, ciekawskich, tych, którzy przychodzili do niego bez należytej dyspozycji. Tym ostatnim odmawiał zresztą rozgrzeszenia. Do jednego ze współbraci, który nie aprobował jego zachowania, ojciec Pio pewnego dnia powiedział: „Gdybyś wiedział jak cierpię, kiedy muszę odmówić rozgrzeszenia... Wiedz jednak, że lepiej jest być skarconym przez człowieka na tej ziemi niż w drugim życiu przez Boga”. Wszystkich, którzy doświadczyli upokorzenia odesłania od konfesjonału, a którym towarzyszyły modlitwy Ojca, nieuchronnie dręczyły wielkie wyrzuty sumienia. Żyli w stanie ciągłej, nieznośnej udręki, która ustępowała dopiero wtedy, gdy po radykalnej odmianie życia i rzeczywistym nawróceniu wracali do spowiednika z Gargano szczerze skruszeni. Ojciec Pio przyjmował ich wówczas z niewypowiedzianą serdecznością, zwracał się do nich czułymi, miłymi słowami, po ojcowsku, zachęcał, by postępowali drogą doskonałości. I wielu odczuwało delikatność Boga, którą Jezus opisał w przypowieści o synu marnotrawnym.
Ojciec Pio w konfesjonale był lekarzem i wychowawcą dusz, które pragnął leczyć i pouczać pilnie i wytrwale. Spowiedź często przeradzała się w kierownictwo duchowe, które prowadziło do uzdrowienia ze zła i większego oraz silniejszego zjednoczenia z Bogiem. Jako szafarz Bożego Miłosierdzia był przewodnikiem bardzo dyskretnym, postępującym jak ktoś, kto chce w największym stopniu zminimalizować swoją obecność, by umożliwić bezpośrednie spotkanie między Bogiem a skruszoną duszą. Był pośrednikiem jedynego Pośrednika i zwięzłymi, dosadnymi słowami, pełnymi mądrości, koił i uciszał serca, napełniając je pokojem. Rozwiązywał problemy, usuwał trudności, zaspokajał oczekiwania, wspierał dążenia do świętości. Pragnął aby penitenci odrodzeni do nowego życia, szli inną drogą, powrócili do Boga, uwolnieni z niewoli grzechu. Ażeby to nastąpiło, płacił własnym cierpieniem, składając Panu w ofierze samego siebie za nieszczęsnych grzeszników.
Spędzał w konfesjonale od 10 do 12 godzin dziennie. Mówił: „Poznawszy kogoś skruszonego na duszy lub ciele, czegóż bym się nie podjął, by razem z Panem wybawić go od tego zła? Ochoczo przyjmuję na siebie każdy ból, byle tylko go uwolnić i wynagrodzić mu cierpienia, jeżeli tylko Pan na to pozwoli. Wiem, że to dowód specjalnej łaski, gdyż przedtem, jeżeli nawet Bóg sprawiał, że pomagałem wszystkim potrzebującym, niewiele miałem litości dla ich nieszczęścia”. Ojciec Pio pragnął, by w pobliżu klasztoru wybudowano szpital. I tak się stało. Wysiłkiem wielu ludzi, szczodrością wielu serc, powstał Dom Ulgi w Cierpieniu.
Święty ukochał Boga i ukochał człowieka. Czuł się więźniem tych dwóch miłości. Odczuwał w sobie wymogi, oczekiwania, nadzieje Boga i dostrzegał potrzeby człowieka. Poświęcił się Bogu i człowiekowi. Był prorokiem, jako ten, który mówi w zastępstwie Boga, Ducha Świętego. Kształtował dusze „cięciem zbawiennego skalpela”, aby przywrócić pokój i równowagę. Jeżeli tak wielu kapłanów głosiło z ambony śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, ojciec Pio, jako prawdziwy Apostoł Pojednania człowieka z Bogiem, głosił w konfesjonale niezgłębioną tajemnicę odkupienia człowieka.
Diabeł nie mógł zdzierżyć tego, że ojciec Pio tak bardzo ukochał Boga. Często atakował jego duszę i ciało. Święty wielokrotnie musiał stawiać mu czoła. Te pokusy przyprawiały go o rozpacz i zwątpienie, niejeden raz był rzucany o podłogę swej klasztornej celi, wleczony, bity przez Złego. Bóg go ochronił. Tak Boga ukochał - „Ziemi łatwiej byłoby wytrwać bez słońca niż bez Mszy Świętej” - mawiał. Ci, którzy uczestniczyli w sprawowanych przez niego mszach świętych, a trwały one po półtorej godziny, a nawet dłużej, odchodzili z głębokim przekonaniem, że obcowali ze świętym człowiekiem.
Przy tym Ojciec miał wspaniałe poczucie humoru. Nie stronił od dowcipnych uwag, bawiąc się dwuznacznością słów. „Jestem ubogim bratem, który się modli” - tak określał swoją działalność i dodawał: „W książkach szukamy Boga; w modlitwie go znajdujemy. (…) Modlitwa jest najlepszą bronią, jaką mamy, kluczem, który otwiera Serce Boga”. Ten wielki Święty odszedł do Domu Ojca w dniu 23 września 1968 roku. Stał się kolejny cud. Rany – stygmaty zniknęły bezpowrotnie z jego ciała. Nie pozostawiły po sobie najmniejszej blizny. Nikt nie potrafił wyjaśnić tej zmiany.
Do grona błogosławionych wprowadził kapucyna, ojca Pio, nasz rodak, Święty Jan Paweł II, w dniu 2 maja 1999 roku, a świętym ogłosił w niedzielę dnia 16 czerwca 2002 roku. Z okazji tych uroczystości przybyły do Rzymu ogromne rzesze pielgrzymów ze wszystkich regionów Włoch, z wielu krajów Europy, z całego świata. Cały plac św. Piotra, via della Conciliazione, tereny wokół Zamku św. Anioła, stały się wspaniałą katedrą, która zgromadziła ponad 300 tys. wiernych, cieszących się z nowego Orędownika w niebie, Świętego Apostoła Konfesjonału. [PJ]
Według książki ks. Wincentego Zaleskiego SDB - „Święci na każdy dzień”
Zredagował: Marcin Skok